Przyszedł czas na moją próbę. Nosiłem się z tym zamiarem od dłuższego czasu. Będą pewne podobieństwa do "Posępnego skowytu", ale pomysł był wcześniejszy i nie zamierzam z niego rezygnować
Spoiler:
Prolog
Pochmurna, bezksiężycowa noc na równinie między Kvatch a Chorrol. W mroku skradało się kilkanaście niewyraźnych postaci. Neville popatrzył na swoich towarzyszy - wszyscy byli, podobnie jak on, weteranami wojny z Thalmorem, którzy nie mieli dokąd wracać. Udało mu się ich zgromadzić pod swoją komendą i od tego czasu byli utrapieniem dla najeźdźców. Żadna strażnica Thalmoru nie mogła czuć się bezpiecznie, żaden patrol nie miał pewności bezpiecznego powrotu, ginęły transporty z zaopatrzeniem. Pomimo, że od wielkiej wojny minęło już wiele lat, oni ciągle walczyli. Pomimo wielokrotnie przeprowadzanych przeciwko nim obław, byli nieuchwytni.
Niedawno zaoferował im swe usługi pewien Dunmer, który przedstawił się jako Fathis Andoril. Wykorzystując swoje kontakty wskazywał im lokalizacje kolejnych thalmorskich karawan z bronią oraz żywnością. Wprawdzie łupy nie były zbyt obfite - może dlatego karawan pilnowali jacyś bliżej nieokreśleni najemnicy a nie sami Thalmorczycy - ale tym razem ładunek miał być wyjątkowo cenny. W końcu pojazdy karawany zamajaczyły w ciemności. Partyzanci doskonale wiedzieli, co należy robić, i zajęli pozycje wyjściowe do ataku. Neville na wszelki wypadek wszystko skontrolował, ale wtedy jego uwagę przykuł jakiś ruch z tyłu. Zamajaczyły elfickie hełmy - zasadzka! Krzyknął "Zdrada!" i puścił się w pogoń za Fathisem, który dał nura w krzaki. Ponieważ Neville nie mógł go dogonić, wyciągnął miecz i rzucił. Trafił w sam środek pleców. Breton dopadł do zdrajcy i obrócił na bok.
- Zginiecie... wszyscy...
- Ale ty zdechniesz pierwszy.
Po czym wbił ostrze znacznie głębiej i je przekręcił. Z Dunmera uszło życie. Neville z trudem wyciągnął miecz, otarł z krwi i podkradł się do miejsca walki. Widok był wstrząsający - jego towarzysze byli martwi lub ich dobijano. Wprawdzie zdołali również powalić kilku Thalmorczyków, ale klęska była całkowita. Skorzystał z przygotowanej na czarną godzinę wyjątkowo mocnej mikstury niewidzialności i cicho oddalił się. Doszedł do jakiegoś lasu, zaczął się weń zagłębiać - byle dalej od miejsca zasadzki. Kiedy zaczęło świtać, zaczął zastanawiać się nad tym, dokąd pójść. I wtedy nagle poczuł silne uderzenie w głowę.
Kiedy się ocknął, był przywiązany do grzbietu konia, który biegł pomiędzy dwoma konnymi jeźdźcami. "Cesarski Legion - mogło być gorzej". Po kilkunastu minutach jazdy dotarli do dużego fortu, który niewątpliwie swoje najlepsze lata miał już za sobą choć, jak widać, ciągle był używany. Zatrzymali się, legioniści odwiązali go, skrępowali ręce z tyłu mocnym rzemieniem i poprowadzili korytarzami fortu. Dotarli do jakichś drzwi. Jeden z żołnierzy otworzył je, zawołał "Mamy go!", wepchnął Neville'a do środka, po czym wyszedł i zamknął drzwi.
- No proszę, kogo tu mamy?
Pytanie to zadał niemłody oficer Legionu, który z zainteresowaniem przyglądał się Bretonowi. Neville nie odpowiedział.
- Będziesz tak stał? Siadaj na tym zydlu. O, teraz już lepiej, prawda? Oj, napsuliście krwi Thalmorowi, ale w końcu was dopadli. Dotarły do mnie słuchy o tej operacji a przecież szkoda, żeby taki talent się marnował, no nie? Wysłałem swoich najlepszych zwiadowców w tamte okolice a oni, jak widać, cię znaleźli. Szkoda, że nie mogli pomóc twoim towarzyszom. Niestety, nie mogę cię wypuścić; zresztą, chwilowo loch będzie dla ciebie najbezpieczniejszym miejscem. Aby nie robić niepotrzebnej sensacji, będziesz traktowany jak inni więźniowie, tylko dostaniesz jedną z najlepszych cel, izolowaną od innych. A kiedy sprawa przycichnie, wtedy się zastanowimy.
- Rozumiem.
Oficer uderzył w jakiś metalowy przedmiot, pojawił się strażnik, zamienił z nim kilka słów a ten kazał iść za sobą. Po kilkuminutowym marszu korytarzami Neville wszedł do wskazanej celi. Strażnik go rozwiązał, wyszedł i zamknął zakratowane drzwi.
Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Neville już obawiał się, że o nim zapomniano i przyjdzie mu umrzeć w tym więzieniu, ale pewnego dnia drzwi do celi się otworzyły i został poprowadzony na spotkanie z komendantem fortu.
- Niestety, Thalmor o tobie nie zapomniał - nie mogą sobie darować, że cię nie złapali a jakoś zdołali się dowiedzieć, że tu jesteś. Na szczęście zaszedł bardzo korzystny zbieg okoliczności, ale najpierw chciał cię obejrzeć mój gość. Proszę podejść, Wielebny!
Do Neville'a podszedł sędziwy kapłan o wzroku, który zdawał się świdrować wszystko na wylot. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy - Breton wytrzymał tę próbę spojrzenia. Później kapłan złapał go za ręce, przymknął oczy i zaczął coś mamrotać. Po chwili zamilkł. Puścił ręce, podszedł do mapy Cesarstwa, wskazał jeden punkt i powiedział
- Wyślij go tam! Tam jest jego przeznaczenie.
- Hmmm... to już jest poza obszarem moich wpływów, poza tym ostatnio tam jest niespokojnie. Ale tak zrobię. Dziękuję, Wielebny.
Kapłan wyszedł z gabinetu. Komendant zaczął objaśniać.
- Korzystna okoliczność jest taka, że kiedyś znalazłem więźnia bardzo podobnego do ciebie, skazanego na dożywocie. Udało mi się go tu sprowadzić, osadziłem go w innej odosobnionej celi a ten ostatnio umarł. Sam z siebie, bez "pomocy". No to pomyślałem "jego zwłoki wydamy Thalmorowi a dla ciebie znajdziemy jakieś zastosowanie". I wtedy napatoczył się ten kapłan, który chce cię wysłać w miejsce, w którym nie mam swoich ludzi. Cóż... zapewne wie lepiej.
Oficer wezwał strażników, kazał szykować się do drogi i powiedział
- Przekażcie go w ręce tamtejszych władz. Może oni będą mieli pomysł, co z nim zrobić.
Konna podróż trwała prawie miesiąc - głównie ze względu na trudną przeprawę przez góry i konieczność unikania band maruderów. Kiedy dotarli w pobliże celu wyprawy, ujrzeli pilnowany wóz z więźniami.
- Co, kolejny więzień? Dawajcie go tutaj. Pokwitowanie? Proszę bardzo. Mam nadzieję, że ten papier wystarczy.
Okazało się, że wóz zmierzał w stronę niewielkiego grodu. Na placu było przygotowane miejsce egzekucji.
Neville jako ostatni podszedł do Norda - legionisty spisującego więźniów.
- Jak się nazywasz?
Po krótkim zastanowieniu Breton postanowił podać swoje prawdziwe imię i nazwisko.
- Neville Beauchamp.
Legionista zwrócił uwagę, że nie ma go na liście, ale po ponagleniu przez oficera wygłosił filozoficzną uwagę o Bretonach uciekających od intryg w Wysokiej Skale i znajdujących śmierć gdzie indziej, po czym głos zabrał jakiś wysoki rangą legionista, mający o coś pretensje do związanego i zakneblowanego arystokraty - jakieś walki o władzę, bunty albo coś w tym stylu. W końcu rozpoczęto egzekucję. Jako pierwszy dał głowę żołnierz - najwyraźniej stronnik owego arystokraty, potem przyszła kolej na Neville'a. Przeszła mu przez głowę myśl "No, w niezłe miejsce mnie ten Wielebny wysłał", ale w oddali rozległ się jakiś dziwny krzyk, jakby olbrzymiej bestii, który poruszył w duszy Neville'a jakąś dotąd nieznaną nutę, coś odblokował. Poczuł, jak wyostrzają się jego zmysły i odniósł wrażenie, że odmłodniał o wiele lat...
***
Parę lat później, samotna chata na południowy wschód od Gajkyne. Zapukała do niej zakapturzona postać.
- Dobrzy ludzie, moglibyście pokazać mi drogę do Wichrowego Tronu?
- Tak, oczywiście, dziadku. Sven zaraz pójdzie.
Poszedł. Po dłuższej nieobecności pozostali domownicy zaczęli się niepokoić, ale w końcu Sven się pojawił. Nikt nie zwrócił uwagi na jego puste spojrzenie ale za to wszyscy ujrzeli przywołany miecz.
- Sven, co na Shora...
Zaatakował ich. Złapali, co mieli pod ręką, ale nie mieli szans - jego ruchy były niewiarygodnie szybkie a odnoszone rany nie robiły na nim większego wrażenia. Po chwili wszyscy leżeli martwi. Wtedy do chaty wszedł zakapturzony starzec, rzucił okiem na leżących i mruknął
- Słabi są, ale na początek muszą wystarczyć. Dzieło zostało rozpoczęte. A później przyjdzie Pan.
To może jeszcze zacznę część właściwą:
Spoiler:
Rozdział 1.
Sześcioosobowy patrol Thalmorczyków szedł drogą ze Smoczymostu do Samotni. W pewnym momencie na ich drodze stanęła samotna postać w pełnej zbroi ze smoczych kości, bez widocznej broni. Anzelmo, dowódca patrolu, słyszał różne opowieści więc wiedział, że należy oczekiwać kłopotów. Podeszli bliżej. Postać (sądząc po głosie, człowiek) odezwała się zaczepnym tonem
- Proszę, proszę. Czego panowie tu szukają?
Thalmorczycy podeszli bliżej. Anzelmo dał znak swoim ludziom, że powinni zachować ostrożność. Odezwał się typowym, pełnym pogardy inkwizytorskim tonem
- Mieszasz się w sprawy Aldmerskiego Dominium. Zejdź z drogi.
- A niby dlaczego? Ta droga równie dobrze należy do was jak i do mnie. Chwilowo ja tu jestem, więc to wy moglibyście zejść mi z drogi.
Almerowi ta odpowiedź zdecydowanie nie przypadła do gustu. Intruz nie czuł przed nimi obawy i wyraźnie ich prowokował. Popatrzył na swoich podkomendnych: czterech wojowników w szklanych zbrojach, jeden mag, no i on. Powinni sobie poradzić. "Dobrze, będę ciągnął tę grę dalej". Dał dyskretny znak, żeby powoli otoczyć bezczelnego przedstawiciela niższej rasy.
- Szukamy heretyków, wyznawców Talosa. Jest może coś, co chciałbyś nam powiedzieć? Może wyznać nam swoje winy?
- A czemu szukacie tych wyznawców Talosa?
- Są wyjętymi spod prawa heretykami, którzy zasługują na śmierć. A może ty do nich należysz?
- To moja prywatna sprawa, nie wtykajcie swoich brudnych nochali w nie swoje sprawy.
- Oj, tu się mylisz. Zginiesz śmiercią heretyka. Zabić go!
Wojownicy rzucili się na człowieka z różnych stron, magowie przywołali atronachy burz i zaczęli rzucać błyskawicami. Tymczasem samotny człowiek złożył obie ręce, skoncentrował się i wywołał potężny, ogarniający całą okolicę wybuch ognia - jeden, drugi, potem trzeci. Przymierzał się do czwartego, ale nie było takiej potrzeby. Popatrzył wkoło i mruknął
- No, było gorąco, i tak miało być. Dobrze się ustawili i można powiedzieć, że im się upiekło, a raczej to oni się upiekli. Czas pozbierać to i owo.
Zabrał im broń i pancerze, przywołał zaklęty sztylet, wyciął im serca i niektóre tkanki, wrzucił wszystko do worka podróżnego, resztę pozostawił i Neville Beauchamp odszedł w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
***
Ambasador Elenwen stanowczym krokiem weszła do gabinetu Rikke, komendanta Cesarskiego Legionu w Skyrim. Rikke podniosła się z siedzenia.
- O co chodzi, pani ambasador?
- O jednego z pani podwładnych, niejakiego Neville'a Beauchampa. On i jego zgraja bandytów, zwących siebie Ostrzami, ciągle atakują wykonujących swoje obowiązki żołnierzy Thalmoru. Obdzierają ich z broni i pancerzy a ciała pozostawiają na pastwę dzikich zwierząt. Proszę coś z tym zrobić! Proszę mu rozkazać, żeby tego zaprzestał i przykładnie go ukarać.
- Legat Beauchamp ma stopień równy mojemu, więc nie mogę mu rozkazywać. Jedyną obecną tu osobą, która może mu nie tyle coś rozkazać, ile poprosić, jest generał Tulius. A ponieważ generał tymczasowo jest bez przydziału, nie jest jasne kto, oprócz Cesarza i dowódcy całego Legionu, ma prawo legatowi Beauchampowi rozkazywać.
- To może panią zainteresuje fakt, że swoistym znakiem rozpoznawczym tego waszego legata jest okaleczanie ciał? Wycina serca, a tymczasem doszły do mnie informacje, że na południowym wschodzie Skyrim odnotowano pojawienie się dziwnych ożywieńców z jakąś szarą masą zamiast serca. Więc może to on za tym stoi?
- Istotnie, doniesiono mi o tym. Niepokojące, ale pani ambasador na pewno dobrze wie, że legat Beauchamp i jego grupa hmmm... wojowników odwołujących się do tradycji Ostrzy działają na terenie całego Skyrim a główną bazę mają zapewne gdzieś na Pograniczu. Ale dziękuję za zwrócenie mi na to uwagi. Niestety, przede mną jeszcze dużo pracy, więc pani rozumie...
- Rozumiem. W razie czego, proszę mnie informować.
- Jeśli tylko będziemy wiedzieli coś, co uznamy za interesujące dla pani, to oczywiście.
Elenwen wyszła. Rikke zwróciła się do siedzącego w pobliżu Tuliusa
- Co o tym sądzisz, generale?
- Dam znać, żeby tu się pojawił, a my mu damy do przeczytania parę dokumentów. Zobaczymy, co na to powie. Pani ambasador powinna wtedy być gdzieś w pobliżu, ale bez możliwości podsłuchiwania. Poproś ją, żeby po drodze nie kręciły się żadne thalmorskie patrole. Wolałbym nie narażać Elenwen na dodatkowe zgryzoty.
***
Po parunastu dniach Neville wszedł do gabinetu Rikke.
- Ave, pani legat! Ave, panie generale!
Obydwoje oddali należne honory.
- To pan generał ciągle w Skyrim?
- Ano, tak to jest. Po śmieci cesarza Titusa Mede II...
- Niestety, tutaj zawiodłem. Rozbiłem Mroczne Bractwo, ale zabójca zdążył uciec. Komendant Maro próbował go złapać, zastawiał pułapki ale drań okazał się sprytniejszy i to Maro zginął, a później cesarz...
- Wcale nie mam o to pretensji. Jak wiesz, po jego śmierci walki o władzę między różnymi grupami interesów przybrały na sile. Nawet nie wiem, kto jest obecnie cesarzem - nikt nie pofatygował się, aby odebrać od nas nową przysięgę. Powiem brutalnie: totalny burdel! Ale jestem dla tych grup niewygodny, więc zabrali mi stanowisko, nie dali nowego i kazali czekać na dalsze instrukcje. No i czekam już ze trzy lata...
- Jak znam życie, nie próżnujesz, tylko planujesz przyszłą wojnę.
- Oczywiście. Ale przy tym bajzlu tylko cud mógłby nas uratować...
- Jak rozumiem, masz na myśli jakiś konkretny cud?
- Być może. I być może ty byś w nim odgrywał pewną rolę. Ale są pilniejsze sprawy -- tu Tulius znacząco skręcił głową w stronę Rikke.
Neville zmieszał się.
- Ups, pani legat! To pani teraz jest tu szefem a ja ucinam sobie pogawędkę...
- Nie szkodzi. Najpierw chcielibyśmy, żebyś przeczytał te dokumenty.
Breton wziął plik papierów i zagłębił się w lekturze. Od czasu do czasu lekko unosił brwi do góry. Ostatni zainteresował go najbardziej. Po przeczytaniu wszystkich stwierdził
- To informacja od dowódcy fortu, z którego wysłano mnie do Skyrim? Chyba miałem rację przypuszczając, że nie jest to zwykły dowódca fortu -- tu pytająco popatrzył na generała.
- Zdecydowanie nie. Chyba mogę wam ujawnić, że jest szefem cesarskiego wywiadu i kontwywiadu w Cyrodiil.
- Czyli jednak go nie doceniłem, ale tylko nieznacznie. Tu jest skarga Thalmoru, że okaleczam ciała ich żołnierzy. Cóż... elfie serca i mięso są cennymi składnikami alchemicznymi więc nie chcę, by się marnowały. Zresztą, ludzkimi i pozostałymi też nie gardzę, więc tak naprawdę okaleczam wszystkich. Poza tym dotąd myślałem, że bez serc ciała są bezużyteczne dla nekromantów, a tych zwalczam z nie mniejszą zaciętością.
- A gdzie trzymasz ten cały ich złom?
- Odzyskuję metal, przetapiam na sztabki. Nie wiadomo, kiedy mogą się przydać. Chyba rozumiecie?
Obydwoje kiwnęli głowami.
- Ostatni raport jest bardzo niepokojący. Jak rozumiem, można wyciąć serca, wstawić coś szarego i uzyskuje się bardzo sprawnego wojownika, zdolnego pokonać kilku wytrenowanych żołnierzy. Przychodzi mi do głowy tylko jedno porównanie: Renegaci Serce Róży. A to znaczy, że muszę się tym zająć. Ale żeby się tym zająć, trzeba mieć zabezpieczone tyły. Muszę się spotkać z Elenwen.
- Przewidziałem to...
- Jak zwykle...
- ... jest niedaleko. Chodźmy tam.
Parę komnat dalej czekała ambasador Aldmerskiego Dominium. Kiedy zobaczyła Neville'a, lekko zbladła. Rikke odchrząknęła i zaczęła
- Pozwólcie, że was sobie przedstawię...
- Już się kiedyś widzieliśmy, choć byłem wtedy w innym stroju -- mruknął Neville.
Rikke otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Na pewnym przyjęciu w ambasadzie. Pani ambasador bardzo chciała mnie bliżej poznać ale teraz chyba nie żałuje, że do tego nie doszło. W końcu po wszystkim musiała wymienić z połowę personelu.
- Prawie dwie trzecie -- wymamrotała elfka.
- No cóż... nie ukrywam, że dla mnie każda okazja do zapolowania na Thalmor jest dobra. No, niemal każda, dziś dam sobie spokój.
Zapadła chwila kłopotliwego milczenia.
- Ale do rzeczy. Jest problem. Na razie wygląda na mały, ale później może być bardzo duży. Pojawił się nowy rodzaj niby-ożywieńców, o których niemal nic nie wiadomo z wyjątkiem tego, że są bardzo groźni. Stopniowo mogą zagrozić wszystkim, również Dominium, dlatego sugeruję zawieszenie broni.
- Warunki?
- Proponuję następujące: wasza strefa to Samotnia, Gwiazda Zaranna jest strefą neutralną, reszta Skyrim to nasza strefa. W waszej strefie możecie bez naruszania warunków rozejmu atakować Ostrza, my w naszej strefie możemy atakować waszych, w strefie neutralnej udajemy, że się nie widzimy. Czasem mogę potrzebować przedostać się do Samotni, ale mogę to zrobić nie zwracając niczyjej uwagi. Moglibyście otoczyć miasto magami z Wykrywaniem Życia, ale wtedy bym się jakoś przebił. Obiecuję, że nie zaatakowany nie będę atakował waszych.
- Nie zgadzam się. Nasza strefa to Samotnia, Zaranna Gwiazda i Zimowa Twierdza. Rozumiem, że musicie mieć dostęp do wschodniego Skyrim, więc nie nalegam na więcej.
- Zimowa Twierdza... chodzi o dostęp do Akademii?
- Tak.
- W takim razie Zimowa Twierdza musi być neutralna. Jestem Arcymagiem, magowie mogą odegrać ważną rolę a wolałbym nie skradać się za każdym razem.
- Zgoda.
- W porządku. Legacie, proszę, wezwij jakiegoś skrybę, będzie potrzebna umowa w dwóch egzemplarzach. A, jeszcze jedno. Umowa nabiera mocy w ciągu tygodnia od podpisania. Może być zerwana przez którąkolwiek ze stron w dowolnym momencie, ale przestaje obowiązywać po dwóch tygodniach od doręczenia wiadomości.
- Brzmi rozsądnie.
- Uff, przeklęta dyplomacja, zdecydowanie wolę walkę. Podpiszemy umowę, chwilę odpocznę i do roboty.
No, to pora na działania drugiej strony:
Spoiler:
Rozdział 2.
Ubrany w ciemną szatę z kapturem Dunmer w średnim wieku stał na dziedzińcu Zapomnianej Świątyni i patrzył na kilkanaście postaci chodzących chaotycznie w różne strony. Słudzy byli znakomitymi wojownikami, umieli biegle posługiwać się przywołaną bronią a nawet można było ich nauczyć paru podstawowych zaklęć, znakomicie wypełniali proste polecenia ale sami nie przejawiali żadnej inicjatywy - byli Sługami. Wprawdzie zdołał zgromadzić spory zapas Esencji, ale obdarzanie nią zbyt dużej ilości zwłok okazało się bezcelowe a nawet szkodliwe - Słudzy musieli polować aby zaspokoić głód a nad tymi, którzy zanadto się oddalili, tracił kontrolę. Zwłok też nie można było zbyt długo przetrzymywać, gdyż ulegały rozkładowi i taki Sługa byłby bezużyteczny. Dlatego potrzebował Nadzorców. Pan zesłał mu wizję, w jaki sposób można ich stworzyć - niektóre Sługi trzeba było naznaczyć Znamieniem Nadzorcy. Jeden Nadzorca mógłby kontrolować niewielki oddział Sług, przejawiałby pewną inteligencję i można byłoby go kontrolować na dużo większą odległość. Wybrał kilka najbardziej odpowiednich postaci i przystąpił do rytuału.
Niegdyś był zwykłym Dunmerem obdarzonym imieniem i nazwiskiem, ale Pan kazał mu je zapomnieć. Zanim został Namiestnikiem, był ciekawym świata poszukiwaczem przygód, często na bakier z prawem. Przyjmował różne zlecenia: coś ukraść, odzyskać, kogoś złapać lub zabić. Wydawał się wręcz stworzony do takiej pracy: doskonale się skradał, walczył łukiem i sztyletem, nieźle znał sztukę warzenia trucizn i szkoły Iluzji oraz Przywołania, znał też trochę przydatnych zaklęć z innych szkół magii ale jego największym atutem był fakt, że potrafił udawać niemal dowolną postać: od dumnego szlachcica do żebrzącego dziada albo zabiedzonego pielgrzyma. Takie życie go jednak nie pociągało i ciągle szukał czegoś bardziej odpowiedniego.
W pewnym momencie wydawało mu się, że odkrył swoje powołanie. Kiedy przemierzał słabo uczęszczane zakątki Morrowind, odkrył ruiny dwemerskiego miasta. Mógł być pierwszym, który je zwiedzi po tysiącach lat! Od tego czasu zajął się głównie tym - odwiedzaniem różnych zapomnianych miejsc, a takich najwięcej można było znaleźć w Górach Velotha, do których mało kto miał odwagę się zapuszczać. On nie bał się wyzwań, ale kiedyś wspiął się zbyt wysoko i zaskoczyła go burza śnieżna. Udało mu się znaleźć jakąś jaskinię i w niej przetrwać, ale droga w dół po świeżym śniegu wydała mu się zbyt ryzykowna i wybrał drogę w górę. A może po prostu pchnęła go tam jego ciekawość? Niebawem dotarł do grzbietu a zejście w drugą stronę okazało się łatwiejsze i podczas schodzenia natknął się na ruiny Zapomnianej Świątyni. Oczywiście, wszedł do środka, a w wielkiej sali z ołtarzem objawił mu się Pan.
Pan kazał mu zapomnieć swoje dawne imię i uczynił swoim Namiestnikiem. W zamian za bezwzględne posłuszeństwo powiedział mu, że wszystkie ludy Tamriel będą oddawały cześć Panu oraz drżały przed Namiestnikiem i jego Gwardią. Dunmer z ochotą podjął się tego Dzieła i w efekcie teraz dowodził bandą znakomitych ale potwornie głupich wojowników. Aby zadowolić Pana, trzeba wprowadzić wśród nich porządek. Pan również oznajmił mu, że przy większej armii będzie potrzebował bardzo inteligentnych Dowódców, zdolnych kierować Nadzorcami i samodzielnie wygrywać nawet duże bitwy. Słudzy do walki, Nadzorcy do wykonywania bardziej skomplikowanych zadań, Dowódcy do większych operacji, nad wszystkim czuwa Namiestnik, Pan rozkazuje Namiestnikowi. Hierarchia musi być zachowana.
Po naznaczeniu Znamieniem Dunmer nakazał Nadzorcom sformować małe oddziały złożone z jednego Nadzorcy oraz dwóch-trzech Sług, zejść dobrze ukrytą drogą w dół i przynieść trochę zwłok. Mieli brać na cel tylko izolowane domostwa i pojedynczych lub niewielkie grupy podróżnych. Oczywiście, chodziło o dyskrecję - na razie jego siły były zdecydowanie zbyt słabe, żeby stawać do otwartej konfrontacji. Już i tak zbyt dużym zmartwieniem było tych kilka odłączonych Sług - Namiestnik nie wiedział, jak mogą się zachowywać poza obszarem kontroli ale przypuszczał, że będą atakować każdą napotkaną istotę.
***
Przed wyruszeniem na zwiad Neville omówił z Rikke i Tuliusem niezbędne szczegóły - przede wszystkim miejsca, w których zaobserwowano niby-zombie. Po naniesieniu punktów na mapę okazało się, że była to nieregularna linia zorientowana północ-południe, położona wzdłuż gór Velotha na wysokości mniej-więcej połowy drogi pomiędzy Wichrowym Tronem i Pękniną. Uzgodnili, że w tamte okolice trzeba skierować wzmocnione patrole Legionu a Breton obiecał, że dołączy do nich parę patroli Ostrzy. Każdy patrol powinien być regularnie zmieniany a gdyby nie powrócił w określonym terminie do bazy, powinien zostać uznany za zaginiony a na jego miejsce przysłany nowy.
Po powrocie do Niebiańskiej Przystani poinformował o wszystkim Esberna i Delphine a później, już w większym gronie, wyznaczyli składy patroli oraz rozdzielili zadania. Po naradzie podeszła do niego Serana.
- Nudzi mi się. Zabierzesz mnie ze sobą?
- Przecież wiesz, że dwie osoby dużo łatwiej wykryć niż jedną. Chociaż... to jest myśl, dwoje niezależnie operujących zwiadowców więcej zauważy niż jeden. Do pewnego momentu pójdziemy razem, ustalimy punkt zborny, obszary zwiadu oraz termin spotkania i rozdzielimy się. I hmmm... wiem, że doskonale potrafisz zadbać o siebie, ale oni podobno są wyjątkowo niebezpieczni, więc uważaj. W razie problemów skorzystaj z niewidzialności.
***
Faldir, Bosmer, oddawał się swojej ulubionej czynności, czyli polowaniu. Właśnie podążał tropem pewnego wyjątkowo dorodnego łosia, kiedy usłyszał jakieś krzyki i szczęk broni dochodzące od strony drogi z Wichrowego Tronu do Pękniny. Podkradł się bliżej i malująca się przed nim scena zmroziła mu krew w żyłach. Trzech podróżnych rozpaczliwie walczyło o życie z czterema napastnikami. Nieopodal leżało dwóch innych podróżnych, najwidoczniej już martwych. Atakujący byli nadludzko skuteczni w walce i posługiwali się przywołaną bronią. Powodowany impulsem zdjął łuk, nałożył strzałę, wycelował w jednego z napastników i strzelił. Strzała przeszyła gardło ale na atakującym nie zrobiło to większego wrażenia - po prostu dobił swojego aktualnego przeciwnika i z niesamowitą prędkością ruszył w kierunku, z którego nadleciała strzała. Faldir poczuł na czole zimny pot. Wystrzeliwał w stronę napastnika jedną strzałę za drugą, bez większego efektu. W końcu spanikował i wziął nogi za pas. Po chwili poczuł wbijającą się, lodowato zimną strzałę. Druga strzała z przywołanego łuku położyła kres jego życiu. W ten sposób spełniło się stare bosmerskie powiedzenie "kto łukiem walczy, ten od łuku ginie". Sługa zabrał jego ciało, dołączył do pozostałych i z pewnym trudem zaczęli transportować wszystkie sześć ciał do Świątyni.
Namiestnik z zadowoleniem obserwował rosnącą stertę zwłok i zabrał się do wycinania serc oraz obdarzania ciał Esencją. Niedługo trzeba będzie zmienić zadania, gdyż zapasy Esencji były na ukończeniu, więc trzeba będzie zgromadzić niezbędne składniki. Jednego z nich - ludzkich serc - miał w nadmiarze, ale brakowało składników Mikstury. Uwarzone Mikstury musiały być poddane pewnemu rytuałowi (na szczęście, mogło być ich nawet parędziesiąt naraz), jedno serce należało poddać działaniu jednej Mikstury i w efekcie uzyskiwało się gotową Esencję. "Kto wie, może będę musiał pozyskać pomocnika - przynajmniej w czynnościach, które nie wymagają interwencji Pana, na przykład przy warzeniu Mikstur" - pomyślał. No i chyba pora jednego z Nadzorców naznaczyć Znamieniem Dowódcy.
***
Tak jak uzgodnili, Neville i Serana dotarli do punktu zbornego, po czym każde poszło w swoją stronę - Serana bardziej na północ, Neville na południe. Breton dość szybko natknął się na efekty działań nieprzyjaciela - porzuconą broń, części zbroi, worki podróżne, ślady krwi, spustoszone samotne chaty. W końcu dostrzegł trzy bardzo szybko poruszające się postacie. Zwracała uwagę różnorodność ubioru - rolnik, kobieta w futrzanej zbroi i pielgrzym z jakimś słabo widocznym znakiem na czole.
- Laas-Yah-Nir!
Stary, dobry Szept Aury. Bardzo użyteczny Krzyk, ujawniający obecność żywych, nieumarłych oraz konstruktów dwemerskich, już niezliczoną ilość razy ocalił Neville'a od kłopotów. Od razu zobaczył poświaty wokół śledzonych postaci, poza tym dookoła było pusto. Tymczasem kobieta w futrze przywołała łuk, zastrzeliła wilka, rozkroiła skórę sztyletem (również przywołanym) i cała trójka zaczęła na surowo zjadać mięso zwierzęcia. "Niezbyt wyszukane gusty kulinarne. Ale przynajmniej wiem, że muszą jeść, czyli chyba można ich stan uznać za formę życia" - pomyślał Neville i chwilowo stracił zainteresowanie grupą. Po kilku godzinach dalszego zwiadu natknął się na czteroosobową grupę niosącą ciała zabitych. Nareszcie coś interesującego! Postanowił ich śledzić, dopóki to będzie bezpieczne.
Grupa szła cały czas w jednym kierunku, na północny wschód. W pewnym momencie zniknęła Bretonowi z oczu. Kiedy dokładniej zbadał tamto miejsce okazało się, że w pozornie litej skale była dość wąska wyrwa, dalej przechodząca w wąwóz. Na ziemi widać było nakładające się na siebie ślady wiodące w obydwu kierunkach. "Więc to stamtąd przychodzą! Bardzo ważna informacja." Poszedł kawałek w górę wąwozu ale Szept Aury ujawnił obecność wrogów (bo w tamtym miejscu raczej nie spodziewał się nikogo innego), więc zawrócił. Wyszedł z wąwozu a wtedy usłyszał odległy krzyk Serany
- No zdychaj!
Pobiegł w tamtą stronę. Szept Aury pokazał, że dawna wampirzyca walczyła z czterema przeciwnikami. Kiedy ujrzał wrogów, stali w miejscu rozglądając się na wszystkie strony, aura Serany była widoczna kawałek dalej. Z ciał przeciwników sterczały strzały ze smoczych kości oraz Lodowe Włócznie. Neville przywołał łuk, użył mocy piorunów Mistycznego Łucznictwa i strzelił w stronę jednego z przeciwników, dzierżącego przywołany topór. Po trafieniu topór zniknął a ręka zwisła bezwładnie, w drugiej ręce pojawił się miecz. Wrogowie jak jeden mąż ruszyli w jego stronę. Strzelił w drugiego. Strzała trafiła w szyję, a niewielkie wyładowanie oderwało głowę od reszty ciała. I wtedy stało się coś zaskakującego: pozostali nieprzyjaciele, którzy dotychczas działali razem, zaczęli wałęsać się bez celu. Tymczasem do walki włączyła się Serana. Neville unieszkodliwił dwóch celnymi strzałami w głowę, Serana jednego i walka była skończona.
- Zjawiłeś się w odpowiednim momencie!
- Chyba tak. I myślę, że znalazłem ich kryjówkę.
Neville odnalazł oderwaną głowę. Na czole widniał znak. Breton odrzucił ją a następnie podchodził po kolei do zwłok, wykrawał coś, co nazwał Szarymi Sercami i na wszelki wypadek oddzielił pozostałe głowy od ciał. Podczas tej czynności podzielił się z Seraną swymi obserwacjami. Ona z kolei zauważyła, że niektóre patrole zbierają jakieś składniki alchemiczne. Neville przetrawił te informacje i stwierdziił
- Nic tu po nas. Uważam, że dowiedzieliśmy się wystarczająco dużo a zbytnie zwlekanie byłoby kuszeniem losu. Udaj się do Niebiańskiej Przystani i zarządź przygotowania do długiej wyprawy wojennej a ja przywołam Arvaka i pognam na złamanie karku do Samotni.
***
Namiestnik z niezadowoleniem przyjął utratę kontaktu myślowego z jednym z patroli. Wprawdzie od razu wysłał w tamtą stronę parę innych, ale poza ciałami towarzyszy (niestety, ze względu na brak głów nie dało się ich ponownie wykorzystać) nic nie znalazły. To oznacza, że już nie musi dbać o dyskrecję - ktoś już wie o Sługach. Najwyższy czas przystąpić do zmasowanego ataku na osady. Na razie nie powinno być problemów, gdyż raczej nikt się tego nie spodziewa a skuteczna reakcja wymagałaby czasu.
Hmmm... nie ma przycisku "Edytuj"? Widać zbyt wiele czasu minęło od poprzedniej edycji. Cóż... w takim razie muszę dodać nowy post. Jeśli moderator uzna to za naruszenie reguł, to oczywiście można dokleić ten post do poprzedniego.
Rozdział trzeci:
Spoiler:
Rozdział 3.
Tętent kopyt wybudził strażnika Fortu Amol z odrętwienia. Przed bramą pojawił się rozpędzony jeździec na upiornym wierzchowcu. Zatrzymał się, zsiadł z konia, a ten po chwili rozpłynął się w powietrzu.
- Prowadź do komendanta fortu!
- Ale...
- Nie ma czasu na ceregiele.
Żołnierz posłusznie wprowadził przybysza do środka. Komendant od razu go rozpoznał.
- Legat Beauchamp!
- Z kim mam przyjemność?
- Centurion Maximilianus Galba.
- Czołem, żolnierzu. Miałem jechać bezpośrednio do Samotni ale myślę, że ta sprawa jest pilniejsza. Niedługo fort i okolice mogą być zaatakowane przez niby-ożywieńców. Trudno ich pokonać, są bardzo szybcy i wytrzymali, najpewniejsza metoda ich pokonania to odcięcie lub rozwalenie głowy, być może również przebicie miejsca, w którym zwykle znajduje się serce. Dowódców można rozpoznać po szarych znakach na czole. Ich celem jest prawdopodobnie zdobycie jak największej liczby ciał z nieuszkodzonymi głowami, żeby można było stworzyć następnych. Nie jestem twoim przełożonym ale uważam, że powinieneś zrobić wszystko, żeby utrzymać ten fort do nadejścia pomocy, czyli zapewne około tydzień. Drugi cel: ewakuacja ludności cywilnej. W miarę możliwości, rzecz jasna. Trzeci... tutaj nie można zablokować wroga ale jest szansa na nie dopuszczenie go w stronę Pękniny i Ivarstead. Kto dowodzi w Pękninie?
- Legat Cipius.
- Dobrze się składa. Znam go, wzorowo przygotował Białą Grań do obrony przed Gromowładnymi. Może w ten sposób: napisz do niego pismo z prośbą o zablokowanie najkrótszych dróg do Pękniny. Jest tu w tej chwili jakiś patrol Ostrzy?
- Powinien być.
- Świetnie. Wyślę ich w tamtą stronę i oddam pod komendę Cipiusowi, któryś z nich może dostarczyć pismo. Napisz też, że za kilka dni powinna dołączyć do nich reszta Ostrzy, ale beze mnie. Ja prawdopodobnie będę miał coś innego do roboty. Gorsza sytuacja jest tutaj - na razie nie da się zablokować drogi przeciwnikom. Kto dowodzi w Wichrowym Tronie?
- Legat Melville.
- Mój rodak? Nie znam go. Jaki jest?
- Służbista. I na dodatek "ahystokhata".
- Rozumiem. Możesz do niego kogoś wysłać z prośbą o wsparcie.
- Z całym szacunkiem ale wątpię, czy posłucha.
- Cóż... nie zaszkodzi spróbować. No, to idę wydać rozkazy Ostrzom. Nieobecnych też kieruj w stronę Pękniny, patrole Legionu zatrzymaj do swojej dyspozycji. Możesz potrzebować każdego żołnierza. Trzymaj się!
***
Dzień miał się ku końcowi, kiedy do pałacu w Wichrowym Tronie wpadł goniec od Galby. Melville przyjął go w swoim biurze. Na list zareagował z furią.
- Jakiś zasmarkany centurion ośmiela się mnie pouczać, co mam robić? On to mógłby mi co najwyżej buty czyścić. I na kogo się powołuje? Na jakiegoś przybłędę i wichrzyciela, który wskutek totalnego nieporozumienia został awansowany do stopnia legata a jego ustawiczne prowokacje narażają nasz kruchy pokój z Dominium? Precz mi z oczu! Natychmiast! Bo inaczej wlepię dziesięć dni karceru.
***
Następnego ranka wiadomość dotarła do Pękniny. Legat Cipius uważnie przeczytał pismo.
- Czyli legat Beauchamp twierdzi, że sytuacja jest poważna? Cóż... z tego co pamiętam, raczej trudno byłoby go posądzić o zachowanie w stylu rozhisteryzowanej baby. I na dodatek oddaje mi swoją prywatną armię pod komendę... Strażnicy!
- Na rozkaz!
- Zarządzam wymarsz większością sił w stronę Skały Shora, żywność na, powiedzmy, tydzień, tu zostają tylko oddziały osłonowe i zaopatrzeniowe. Na wszelki wypadek zabieramy cały zapas niewykorzystanych materiałów łatwopalnych oraz sprzęt do konstruowania katapult. Mogą się przydać.
***
Późnym popołudniem Neville dotarł do Zamku Dour. Zreferował Rikke i Tuliusowi swoje ustalenia i podjęte działania. Generał popatrzył na niego z uznaniem.
- Czyli zamierzasz wysłać Ostrza na pomoc Cipiusowi. A później?
- Później będę próbował zabezpieczyć tyły oraz zdobyć dodatkowe informacje i wsparcie.
- Kogo masz na myśli?
- Akademię, Towarzyszy, jarlów, Obrońców Świtu, może kogoś z Solstheim. Szkoda, że nie ma więcej czasu - mam duże zapasy materiałów kowalskich i schwytanych dusz, można byłoby wykuć i zakląć wyposażenie dla sporych sił.
- Och, takie rzeczy zawsze mogą się przydać - jeśli nie przy tej okazji, to przy jakiejś następnej. Rikke, jak myślisz, okolice fortu Amol nadadzą się na miejsce gromadzenia armii?
- Tak, to będzie dobre miejsce. Otwarty teren, blisko dużych dróg z Białej Grani i Wichrowego Tronu, łatwy do oczyszczenia z gigantów i banitów, smoki też się tam nie zapuszczają.
- Świetnie. Pierwszym zadaniem będzie nie dopuszczenie przeciwnika do napadania na osiedla. Później będzie można pomyśleć o ofensywie.
- Mógłbym spróbować uzyskać pomoc od niedobitków Gromowładnych, przynajmniej robiliby coś pożytecznego. Tyle, że należałoby ich ułaskawić. Co o tym sądzicie? - zapytał Beauchamp.
- Tych buntowników? - oburzył się Tulius.
- Myślę, że to dobry pomysł. Minęły już ponad trzy lata od zakończenia wojny a mimo to ciągle się nie poddają. Zaszyli się w swoich kryjówkach i bardzo trudno ich stamtąd wykurzyć. Udowodnili, że potrafią walczyć a uważam, że ich pomoc bardzo by się przydała - powiedziała Rikke.
- No dobra, niech wam będzie - niechętnie zgodził się generał.
Nagle usłyszeli jakieś zamieszanie. Do komnaty wpadł zdyszany goniec.
- Pani komendant... Gajkyne... - Co z Gajkyne? - Domy spalone, mieszkańcy zniknęli - wydyszał goniec.
Komendantka Legionu w Skyrim powiodła wzrokiem po pozostałych.
- Zaczęło się. Trzeba działać, nie ma chwili do stracenia. Później się sprawdzi, czy Melville mógł do tego nie dopuścić. Jeśli tak, odpowie mi za to. Zapewne formalnie jest bez zarzutu ale już znajdę sposób, żeby go ukarać.
***
Namiestnik był zadowolony. Dzięki zdobytym mapom znał rozmieszczenie i nazwy okolicznych osiedli i fortów. Gajkyne zdobyte bez strat własnych i niemal wszystkie zwłoki da się wykorzystać. Jego zwiadowcy zaobserwowali podejrzane ruchy w Forcie Amol ale tamci na razie nie byli w stanie mu przeszkodzić. Przybycie większych sił nieprzyjaciela to tylko kwestia czasu, więc trzeba zdobyć tyle zwłok, ile będzie możliwe, a później zapewne stoczy się walną bitwę. Ciągle rosnąca w siłę armia Sług atakuje pomniejsze osady. Niektóre zostały opuszczone ale nie wszystkie, zwłaszcza te bliżej Wichrowego Tronu. Ten cały Fort Amol zaczyna mu działać na nerwy - trzeba będzie coś z tym zrobić.
Przy ławie w Komnacie Osiągnięć siedziało dwóch uczniów Akademii i rozmawiało. Jeden z nich był Nordem a drugi Dunmerem.
- A tak właściwie to czemu Arcymag zawdzięcza swoje stanowisko? Nie słyszałem, żeby dokonał jakichś ważnych odkryć albo stworzył jakieś nowe zaklęcie - zapytał Nord. - Widzisz... na takie funkcje trafia się zwykle w jednym z czterech przypadków. Po pierwsze: za głęboką wiedzę i wkład do teorii magii. Po drugie: za jakiś wkład praktyczny, typu opracowanie nowego zaklęcia. Po trzecie: w wyniku protekcji. I wreszcie po czwarte: za zasługi. Beauchamp to ten czwarty przypadek - zapewne słyszałeś o kryzysie związanym z Okiem Magnusa? Poza tym on naprawdę znakomicie opanował niektóre szkoły magii. Jest zaklinaczem lepszym niż ktokolwiek ze Skyrim - dzięki temu przedmioty zaklęte przez niego łatwo rozpoznać. Jest arcymistrzem szkoły Przywołania, mistrzem Zniszczenia i ekspertem Przywracania. Nie prowadzi regularnych zajęć ale kiedy będziesz na trzecim roku, zacznie zabierać waszą grupę na "warsztaty terenowe". W praktyce oznacza to łażenie po różnych dziurach, przeszukiwanie ich i oczyszczanie z draugrów, Falmerów i innych takich. Arcymag zwykle tylko nadzoruje uczniów ale w razie potrzeby wspiera ich leczeniem a jeśli sprawy przybierają niebezpieczny obrót, każe się tylko chronić i sam wkracza do akcji. Raz go widziałem w działaniu, naprawdę robi wrażenie...
Nagle wyrosła przed nimi znajoma postać w smoczym pancerzu.
- Okazja do działania trafi się wcześniej niż myśleliście. Ty - wskazał na Dunmera - dołączysz do Faraldy, do grupy magów bitewnych. A ty jesteś na którym roku? - spytał Norda. - Na drugim. - No, to w takim razie ominie cię zabawa, przynajmniej teraz. Zostajesz w Akademii pod opieką Tolfdira. A tak przy okazji: nie wiecie, gdzie się podziewa J'Zargo?
Neville znalazł Khajita w Komnacie Żywiołów.
- Mianuję cię szefem grupy dywersyjnej. Masz zgromadzić niezbyt wielki oddział magów bitewnych, przywoływaczy i iluzjonistów, którzy umieją się skradać. Gdyby ktoś miał wątpliwości, to ty masz pierwszeństwo w dobieraniu współpracowników. W razie czego możesz uzupełnić grupę o jakichś będących pod ręką kolegów z Glidii Złodziei, zwłaszcza łuczników. - Gildia Złodziei? A skąd Arcymag wie? - Arcymag musi wiedzieć wiele różnych rzeczy, żeby to w odpowiednim momencie wykorzystać. W razie czego możesz ich zachęcić, że w ten sposób zapracują na swoje ułaskawienie.
Dzień później Breton był już w Białej Grani. Towarzyszyła mu Serana. Powspominał z nowym heroldem Towarzyszy dawne czasy, zwłaszcza ich pokazowy pojedynek przed salą biesiadną. Wśród widzów była cała śmietanka miasta, z samym jarlem na czele. Reguły były nieco inne niż zwykle - dozwolone było użycie magii, ale tylko do przywoływania broni i leczenia. Walka była bardzo widowiskowa ale na tyle wyrównana, że po kwadransie niektórzy widzowie zaczęli się ukradkiem wymykać do swoich zajęć. Po dwóch godzinach widownię opuścił jarl a sam pojedynek przerwano po ośmiu, bez wskazywania zwycięzcy. Neville melancholijnie stwierdził
- Gdybym nie mógł się leczyć, posiekałbyś mnie na kawałki. - A gdybyś mógł używać całej magii, usmażyłbyś mnie, zamroził lub poraził błyskawicami. Ewentualnie zrobiłyby to przywołane przez ciebie daedry.
Weszli do Smoczej Przystani. Neville z przyzwyczajenia rzucił "Laas Yah Nir" i zauważył coś niepokojącego: jedną dodatkową mgiełkę aury, bez widocznej postaci. Plamka zaczęła powoli przemieszczać się w jego stronę. Rzucił półgębkiem do Serany "Kłopoty, szykuj się", ustawił się bokiem, udawał pogrążonego w rozmowie i dyskretnie przygotował zaklęcia. Kiedy mgiełka była już przy nim, przywołał miecz i zamachnął się w jej stronę. Rozległ się krzyk bólu i ich oczom ukazał się Khajit w stroju pielgrzyma. Ten zacisnął zęby na przygotowanej ampułce, jego ciało zaczęło się wić w konwulsjach i zesztywniało. Był martwy.
- Serano, przesłuchaj go.
Była wampirzyca ożywiła zwłoki i zaczęła zadawać pytania.
- Kto cię wysłał. - Samotnia. Jeden... Thalmorczyk. Chyba... z ambasady. - Jak się nazywał? - Nie wiem. - W czyim imieniu działał? - Nie wiem... on tylko... płacił. Reszta miała być... po zakończeniu... misji. Mieliśmy się spotkać... w karczmie. - Neville, chyba już nic więcej z niego nie wyciągnę.
Breton przywołał miecz i ciął parę razy, aż zwłoki zmieniły się w garstkę pyłu. Podeszła do nich Irileth.
- Hmm! Ja rozumiem, że szczególne okoliczności i tak dalej, ale na następny raz nie życzę sobie żadnego ożywiania. Tu się kręcą dzieci... - Rozumiem. Niczego nie obiecuję ale mam nadzieję, że więcej nie będzie takiej potrzeby. A tak w ogóle, to chyba będę musiał pomówić z panią ambasador...
Dzień później Neville pojawił się pod bramą ambasady Thalmoru. Drogę zastąpili mu strażnicy w szklanych pancerzach.
- Żądam widzenia z Elenwen. Natychmiast. - A jeśli nie? - To wejdę siłą. - Proszę za mną - powiedział jeden ze strażników.
- Czemu zawdzięczam to najście? - zapytała Altmerka. - Wczoraj byłem obiektem próby skrytobójstwa. Pośmiertne przesłuchanie wykazało, że zleceniodawcą był ktoś z tej ambasady. - Absolutnie nie mam z tym nic wspólnego! - Tego akurat nie twierdzę, być może ktoś działa na własną rękę lub w imieniu jakiejś zakonspirowanej grupy. Jeśli tak to myślę, że wam tym bardziej powinno zależeć na wykryciu sprawcy. - Owszem, ale jak to zrobić? - Mam pewien pomysł. Oto lista miejsc i dni, w których zamierzam być w najbliższym czasie. W tajemnicy przed innymi poinformuj każdego z ewentualnych podejrzanych o jednym miejscu, każdego o innym. Mam nadzieję, że tych miejsc wystarczy? - Powinno wystarczyć. - W porządku. Jeśli będzie kolejny zamach, to jednoznacznie wskaże jego zleceniodawcę. Widzimy się za tydzień.
Następnego dnia Thonar Srebrno-Krwisty siedział w swoim gabinecie w Skarbcu, kiedy jego uszu doszły podniesione głosy. Po chwili ktoś kopniakiem otworzył dzwi gabinetu i oczom Norda ukazał się Breton w smoczym pancerzu.
- Smocze Dziecię! Powinienem powiedzieć, że moje oczy radują się na twój widok, ale biorąc pod uwagę, że po twoim poprzednim wtargnięciu zginęła moja żona... - Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez takich "atrakcji". Chciałem ci złożyć pewną propozycję. Taką typu "nie do odrzucenia"...
Dwa dni później strażnik Doliny Kniei wypatrywał znienawidzonych Nordów, kiedy zamajaczyła mu postać w smoczej zbroi. Postanowił odstraszyć intruza. Napiął łuk i zawołał
- Nie zbliżaj się! - Zwolnij cięciwę. Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to z ukrycia. Albo teraz. - Czego chcesz? - Porozmawiać z waszą starszyzną. Prowadź, żebym mógł przejść bez zabijania twoich towarzyszy.
Po kilkunastu minutach doszli do starszyzny, której przewodził Renegat Serce Róży.
- Mów. - Mam dla was propozycję uzgodnioną ze Srebrno-Krwistymi i jarlem Markartu. Dla wszystkich Renegatów. - Tak? - Pokój z Nordami. Wy opuszczacie większość zajmowanych fortec i wycofujecie się w okolice Karthwasten, tam z kolei nie będą się zapuszczać Nordowie. Możecie wyznawać swoją religię, ale ofiary będziecie dobierać spomiędzy bandytów i innych wyjętych spod prawa. Pełna autonomia. Cywilnym zwierzchnikiem będzie na przykład Ainethach, wodza wojennego wyłonicie spomiędzy siebie. - A może po prostu cię zabijemy? - Możecie spróbować, ale raczej to wy przy tym zginiecie, a nie ja. - Jaka będzie gwarancja, że Nordowie tego nie wykorzystają do ataku i eksterminacji naszego narodu? - Na straży pokoju będę stał ja i moje Ostrza. - W porządku. Przekażę to innym przywódcom i rozważymy to. Żegnam. - Jeszcze jedno. Chciałem się spotkać z waszym wiedźmokrukiem.
Renegat uniósł brwi do góry.
- Hmmm... osobliwa prośba. Za mną!
Przeszli między zdumionymi wiedźmami i staruchami, aż w końcu doszli do pół-kobiety.
- Czego? - wycharczał stwór. - Powiedzmy, że chcę ekspertyzy. Spróbuj rozpoznać tę substancję. Ma ją zamiast serc nowy rodzaj ożywieńców, groźniejszych w walce od waszych Renegatów Serce Róży - z tymi słowami podał jej jedno z Szarych Serc.
Wiedźmokruk skoncentrował się, wymówił kilka formułek, zjadł kilka ziół, zamknął oczy i po chwili zaczął mówić:
- Wyczuwam potężną magię daedryczną. Nie pochodzi od Pana Łowów ani od żadnego innego znanego mi księcia daedrycznego. Pan Hircyn jest tym... zaniepokojony. Zatrzymam to. - A weź sobie, nawet jeszcze jedno, mam kilka innych - tu podał jej następne.
Cztery dni później Neville ponownie zawitał do ambasady Thalmoru. Strażnik bez słowa poprowadził go dalej. W komnacie czekała już Elenwen w towarzystwie kogoś innego.
- Liczyłem na spotkanie w cztery oczy. - Pani ambasador specjalnie mnie tu ściągnęła z wysp Summerset, i to właśnie do mnie spływają jej raporty. - Z kim mam przyjemność? - Balgamo.
Uścisnęli sobie dłonie, uważnie taksując się wzrokiem.
- Wywiad? - Bez komentarza. No więc? - Rorikstead. - Jeszcze gdzieś? - Nie. Mam to załatwić sam, czy... - Załatwimy to we własnym zakresie. - Można wiedzieć, jaki przewidujecie wymiar kary? - Przesłuchanie trzeciego lub czwartego stopnia, później powrót morzem do ojczyzny. Ale nie wiadomo, czy dopłynie, gdyż będzie płynął w kawałkach a ryby o tej porze roku bywają głodne.
Kilka dni później w obozie w Iglicy Karth na Neville'a czekała grupa przywódców Renegatów. Naprzeciw Bretona wyszedł jeden z nich, cieszący się największym prestiżem.
- Zanim ostatecznie zdecydujemy, chcemy zadać kilka pytań. Czemu chcesz zawrzeć pokój? - Mamy niebezpieczną inwazję ożywieńców i w porozumieniu z dowództwem Legionu Cesarskiego chcę zamknąć wszystkie niepotrzebne fronty, w miarę możliwości trwale. - To może dołączymy właśnie do nich? - Proszę bardzo, droga wolna. Zasilicie ich armię, ale po śmierci, z nowymi "sercami". - Rozumiem. A gdybyśmy mimo wszystko odmówili? - Wtedy dołączycie do listy moich śmiertelnych wrogów i nie spocznę, póki was nie wybiję do końca. - W takim razie wybieramy pokój. A tak przy okazji: te serca badały również inne wiedźmokruki. Wszystkie mówią to samo: magia daedryczna nieznanego pochodzenia.
Maximilianus Galba siedział znudzony w swojej kwaterze w Forcie Amol. Nagle usłyszał tupot nóg i do pomieszczenia wpadł zdyszany strażnik.
- Komendancie, ożywieńcy! - Co się dzieje? - W naszą stronę idzie oddział kilkudziesięciu ożywieńców! - Dobrze, zarządzam alarm. Zawołaj do mnie Prospera.
W kilka minut później Galba rozmawiał z centurionem Prosperem Arcolą, dowódcą zwiadowców Legionu. Wyszli na mury i obserwowali ruchy przeciwnika.
- Nie wygląda, żeby szli na nas - mruknął Maximilianus. - Faktycznie, idą bokiem - tak jakby na Ivarstead. Może wezmę swoich ludzi i pójdę za nimi? - Trochę ryzykowne. A jeśli to pułapka? Odciągną was i zaatakują fort broniony tylko przez podstawowy garnizon a was dopadną w otwartym terenie? - To co, mamy zostawić na ich pastwę Ivarstead i pomniejsze osady? Biorę zwiadowców i będę obserwował ruchy tamtego oddziału, unikając otwartej walki. - Cóż... nie mogę ci tego zakazać. Ale ja bym tego nie robił.
Centurion Arcola był doświadczonym dowódcą i dobrze wiedział, w jaki sposób zachowywać bezpieczną odległość od przeciwnika. Tymczasem nieprzyjaciel szybkim marszem podążał drogą w górę i w końcu wyprzedził zwiadowców na tyle, że stracili go z oczu. Prospero postanowił dojść do rozwidlenia dróg a później wybrać tę, którą będą wskazywały pozostawione ślady.
Rzeczywistość pokrzyżowała jego zamierzenia. Kiedy cały oddział doszedł do rozstajów, zza drzew wyszli przeciwnicy w szyku bojowym. Ucieczka bez dużych strat była niemożliwa. Oddział Arcoli miał przewagę liczebną, ale w starciu z takim przeciwnikiem była ona iluzoryczna. Centurion postanowił przyjąć walkę, choć nie miał wielkich nadziei na zwycięstwo.
- Formować szyk! Wojownicy do przodu, łucznicy do tyłu! Celować w głowy! Wybierać tych ze znakami na czołach! Może zginiemy, ale zabierzemy ze sobą tylu, ilu zdołamy!
Pierwsze dwa ataki odparli bez większych strat, ale później zaczęło dawać o sobie znać zmęczenie, zaś przeciwnicy wydawali się go nie odczuwać. Siły legionistów szybko topniały, straty przeciwnika były minimalne. Arcola po raz kolejny przeklął swoją decyzję, kiedy na tyłach wroga wybuchło zamieszanie. Ożywieńcy zostali zaatakowani przez duży i znakomicie wyposażony oraz wyszkolony oddział. Dwie kolumny wojowników prowadzone przez dwie rosłe Nordki, w środku łucznicy i magowie bitewni dowodzeni przez młodego i starszego czarodzieja. Wszyscy mieli broń ebonową, daedryczną lub ze smoczych kości, pancerze smocze, norskie lub łuskowe.
- Patrzcie, tam jest Lwica Mjoll! - A ta druga to Utgerd Nieugięta! Wiwat Ostrza!
W legionistów wstąpiła nowa nadzieja. Przeciwnik po stracie większości dowódców poszedł w rozsypkę i zaczęło się polowanie na niedobitki.
Po walce Prospero podszedł do czarodziejów w pancerzach ze smoczych łusek.
- Dzięki za ratunek! Moi ludzie rozpoznali tamte dwie wojowniczki, a kim wy jesteście? - Nazywam się Esbern i jestem chyba najstarszym żyjącym członkiem Ostrzy a mój młody towarzysz to Onmund z Akademii w Zimowej Twierdzy. Polecamy się na przyszłość.
***
Strażnik w Forcie Amol popatrzył na klepsydrę z przesypującym się piaskiem. "Psia warta. Ciemno jak oko wykol, ale przejdę się po murach". Wyszedł na blanki i po chwili padł z cichym jękiem, przeszyty widmową strzałą.
Dzięki zapalonym pochodniom zorientował się w sytuacji - a ta wyglądała bardzo źle. Przeciwnik opanował większość murów i wybijał chaotycznie biegających legionistów.
- Wszyscy do wieży! Bronimy się do końca!
Maximilianus uformował ocalałych obrońców - część wystawił do walki, reszta w rezerwie, uzdrawiacze z tyłu.
- Jest ciężko, ale nie beznadziejnie. W tych korytarzach mamy nad nimi przewagę!
I rzeczywiście, legionistom udało się zatrzymać atakujących przeciwników - kręte schody prowadzące na szczyt wieży dawały im przewagę. Ożywieńcy nie czuli zmęczenia ale Galba dbał o to, żeby znużeni i poranieni obrońcy byli zastępowani przez wypoczętych. Chwilowo kryzys był zażegnany. Chwilowo... "Zbyt długo tak nie wytrzymamy. Jeśli nie nadejdzie odsiecz, to w końcu przyjdzie nam tu zginąć" - pomyślał. Po kilku godzinach stwierdził, że dwóch spośród aktualnie walczących odniosło poważne rany a rezerwowi jeszcze nie byli gotowi.
- Wy dwaj, do tyłu! Czas na mnie i mojego zastępcę. Za Cesarstwo! - krzyknął. - Za Cesarstwo! Za Skyrim! - krzyknął jego zastępca.
Tarcze miały coraz więcej uszkodzeń, miecze były coraz bardziej wyszczerbione, żołnierze coraz bardziej zmęczeni. Wydawało się, że już niewiele wytrzymają, ale w pewnym momencie napór przeciwnika nieco zelżał. Maximilianus wykorzystał tę okazję do przegrupowania i wyprowadzenia kontrataku. Przeciwnicy zaczęli się powoli cofać. Po pewnym czasie do uszu Galby i jego żołnierzy doszły jakieś okrzyki. Czyżby jakiś inny oddział zaatakował ożywieńców? Ci zaczęli się wycofywać. Oczom zdumionego kwestora ukazał się centurion Arcola.
- Witaj, kwestorze! Przyprowadziliśmy odsiecz!
Okazało się, że wprawdzie Ostrza odeszły w stronę Pękniny, ale Prospero zawrócił większość ocalałych żołnierzy w stronę fortu. Najlepszych zwiadowców wysłał na poszukiwanie innych oddziałów a sam szybkim marszem powrócił w okolice fortu i po zorientowaniu się w sytuacji wydał rozkaz do ataku. To wywołało chwilowe zamieszanie w szeregach przeciwnika, ożywieńcy zaatakowali oddział Arcoli a niedługo potem jeden ze zwiadowców sprowadził świeży oddział, który podążał w stronę fortu. Ożywieńcy zabrali ze sobą tyle zwłok ile dali radę i wycofali się.
Straty wśród obrońców i zwiadowców były duże, ale Galba nie krył zadowolenia. Pochwalił przy tym centuriona.
- No, to daliśmy im popalić! Wielu zginęło, ale obroniliśmy fort, dzięki tobie udało się udaremnić atak na Ivarstead i wreszcie zaczynają tu ściągać główne siły. Strategiczny punkt ciągle jest w naszych rękach i coraz trudniej go nam odebrać. Na dodatek wiemy, że Ostrza wzmocnią siły Cipiusa. Damy radę!
***
Dowódca dużego oddziału Sług prowadził swoich żołnierzy wąwozem w górę. Niedługo powinno być rozwidlenie dróg a później miejsce oznaczone jako Skała Shora, nowe zwłoki, nowi rekruci do armii. W pewnym momencie wygląd terenu go zaskoczył - powinien być las a natrafił na polanę, pełną pni po świeżo ściętych drzewach. Bardzo świeżo...
- Katapulty ognia!
Ku ożywieńcom poleciały pojemniki pełne płonącej cieczy. Dowódca wydał w myślach polecenie "idziemy na wschód, boczną drogą na Pękninę" ale i tam czekała niespodzianka: Słudzy zostali przywitani gradem strzał i magicznych pocisków, po czym ruszyły ku nim zdyscyplinowane szeregi Ostrzy. Dowódca nakazał odwrót, ale wtedy z góry spadło na nich natarcie legionistów Cipiusa. Pogrom był całkowity.
***
Namiestnik był niezadowolony. Wprawdzie po bitwie o Fort Amol zyskał wiele nowych zwłok ale sam fort nie został zdobyty; co gorsza, w jego okolicy zaczynały się gromadzić duże siły nieprzyjaciela. Wypad w stronę Skały Shora skończył się całkowita klęską - Słudzy wpadli w znakomicie zastawioną zasadzkę i zdecydowana większość zginęła. Odniósł pewien sukces taktyczny - więcej zyskanych zwłok niż utraconych Sług - ale pogarszała się sytuacja strategiczna. Chyba trzeba będzie pomyśleć o walnej bitwie...
Rozdział 6:
Spoiler:
Rozdział 6
Dowódca armii Dunmerów był pewien zwycięstwa. Miał zdecydowaną przewagę nad armią Daedr i tylko pozostawało zadać ostateczny cios. Przeciwnik przeszedł do uporczywej obrony, ale zmiecenie go było tylko kwestią czasu. Mrocznego Elfa wybiło z zadumy nagłe zamieszanie na tyłach jego wojsk. Dremory? Jak to możliwe? Przecież ich okrążył... Niestety - zapomniał, że mogli przywoływać posiłki z Otchłani. Gdyby ich pokonał, posiłki zostałyby odesłane z powrotem, ale przeciwnik twardo się bronił a jego własna armia właśnie była dziesiątkowana przez niespodziewanie przybyłe potywory. Na nic się nie zdała jego umiejętność mobilizowania wojsk do działania, na nic jego zaklęcia - musiał uznać swoją klęskę...
- Na Dziewiątkę, Esbern! Znowu udało ci się mnie pokonać! Jak ty to robisz? - Tyle razy ci mówiłem, Delphine, że trzeba umiejętnie korzystać z talentów rasowych. Dunmerowie są odporni na ogień i zadają dodatkowe obrażenia od magii, ale Dremory mogą przywoływać posiłki z Otchłani.
Obóz pod fortem Amol ciągle się rozrastał. Przybyły główne siły Legionu z legat Rikke na czele, zaś dowódcy ćwiczyli swoje umiejętności w nowej grze strategicznej, która zaczynała podbijać całe Tamriel. W grze były reprezentowane wszystkie rasy, każda z nich miała swoje talenty rasowe, słabości i unikalne rodzaje wojsk. Armie były dowodzone przez bohaterów, którzy mogli brać bezpośredni udział w walce ale mogli również korzystać z dużego zestawu zakęć albo samą swoją obecnością wzmacniać ducha bojowego swoich żołnierzy, zaś w miarę zdobywanego doświadczenia rozwijać swoje umiejętności w różnych dziedzinach.
Grających obserwowali Neville i Tulius. Breton zapytał Cesarskiego
- Co o nich sądzisz? - Delphine to niezły dowódca średniego szczebla, ale bez szczególnego polotu. Zaś Esbern to ciekawy przypadek. Spośród tych, których znam, jedynie Rikke miałaby nad nim przewagę - sądzę, że wygrywałaby w proporcjach 2:1. - Dlaczego tak myślisz? - Rikke ma solidne przygotowanie, dba o szczegóły, jest znakomitym dowódcą w przypadku standardowych misji, ale brakuje jej wyobraźni. Z kolei Esbern nieraz popełnia fatalne błędy, ale myśli nieszablonowo i jest w stanie zaskoczyć przeciwnika. - A co sądzisz o moim stylu? - Kładziesz nacisk na rozwój bohatera, ale kosztem siły armii. W grze to może dawać dobre efekty, gdyż przeciwnik widząc słabość twoich wojsk może cię zlekceważyć. W rzeczywistości wojny wygrywają armie i ich dowódcy, jeszcze nigdy sam bohater nie wygrał żadnej wojny - choć muszę przyznać, że jego obecność lub brak mogą być bardzo istotne.
***
Pierścień wojsk wokół ożywieńców stopniowo się domykał. Szare Serca (określenie Neville'a) kilka razy próbowały wypadów na zewnątrz, ale za każdym razem byli odpierani, zaś próby ataku w wykonaniu Legionu, Ostrzy i Towarzyszy (którzy też przybyli z odsieczą) natrafiały na deszcz strzał znakomicie ustawionych przeciwników. Klasyczny pat.
Wieczorem dowódcy sojuszników zebrali się na naradę. Ścierały się różne opinie - od natychmiastowego ataku wszystkimi siłami do wielomiesięcznego oblężenia i wzięcia przeciwników głodem. W końcu zabrał głos generał Tulius.
- Myślę, że mamy już wystarczająco duże siły, żeby przystąpić do decydującej ofensywy, dłuższe wyczekiwanie obniżyłoby wartość bojową wojsk. Plan już jest opracowany, a bitwa zacznie się od akcji przygotowanej przez legata Beauchampa...
***
Dowódca Sług uważnie obserwował pozycje przeciwnika. Wróg ciągle wzmacniał swoje siły, ale oprócz kilku prób rozpoznania bojem nie podejmował większych działań, dopiero poprzedniego dnia zwiadowcy zaobserwowali większe ruchy wojsk w okolicach fortu. Jemu Namiestnik przydzielił nadzorowanie odcinka północnego. Jak dotąd było spokojnie, ale coś wisiało w powietrzu. Spłoszone zwierzęta, nagle wzbijające się stada ptaków - nieprzyjaciel coś szykował.
Raptem jego oddziały zostały zaatakowane przez nieprzyjacielskich magów. Kule ognia, lodowe pociski, błyskawice... Słudzy odpowiedzieli chmarą widmowych strzał, ale w ich stronę ruszyły atronachy i dremory. To chyba jakiś większy atak! W myślach powiadomił Namiestnika i pozostałych Dowódców a sam nakazał swoim Sługom zaatakowanie przeciwnika. Ten najwyraźniej unikał konfrontacji. Uderzenia oddziałów Dowódcy trafiały w próżnię, zaatakowani wrogowie okazywali się zręcznie stworzonymi iluzjami a żołnierze nieprzyjaciela zasypywali ich zaklęciami i strzałami, po czym znikali. Siły Dowódcy zostałe wsparte przez kilku innych Dowódców, ale przeciwnik bawił się z nimi w ciuciubabkę. Z kolei ci, którzy zbytnio oddalili się na północ, natrafili na znakomicie przygotowane pozycje obronne obsadzone przez dawnych Gromowładnych.
Namiestnik był zdezorientowany. Nieprzyjaciel zaatakował, ale wyraźnie unikał twardej konfrontacji. A może to tylko dywersja? Dowódcy odcinków zachodniego i południowego nie donosili o niczym podejrzanym, ale... jest! Grupa południowa została zaatakowana przez oddziały, które broniły dojścia do Pękniny. Znowu katapulty z cieczą zapalającą, znowu Legion i ci przeklęci, doskonale uzbrojeni wojownicy prowadzeni przez dwie Nordki. Nakazał dowódcom odcinka zachodniego wysłanie większości sił na południe.
***
Lothar Kamienna Skóra, herold Towarzyszy, popatrzył na swoich ludzi. Doborowy oddział w pancerzach stalhrimowych, pozaklinanych przez samego Neville'a, reszta w zbrojach płytowych i łuskowych. Wszystkie pancerze były zamaskowane gałązkami drzew. Kiedy przesypał się piasek w klepsydrze, dał znak ręką. To oni mają zaatakować jako pierwsi, zaś ich atak powinien być niespodzianką dla ożywieńców.
Ukryty w koronie wysokiego drzewa Neville obserwował ruchy Towarzyszy. Kiedy dostrzegł zamieszanie świadczące o nawiązaniu kontaktu bojowego z przeciwnikiem, wysłał precyzyjnie wycelowany ognisty pocisk w stronę fortu Amol i dołączył do atakujących.
Magiczny ogień trafił w stos drewna ułożony na szczycie wieży. Buchnął wielki płomień, wzniosły się kłęby dymu. Na ten znak trębacze zadęli w trąby, a po chwili zabrzmiały bębny. Główne siły Legionu ruszyły do przodu i bez problemu niszczyły każdy napotkany opór. Atak okazał się kompletnym zaskoczeniem dla przeciwnika. Szare Serca doskonale walczyły, ale nie miały szans z przeważającymi siłami Legionu wspieranego przez wojowników Lothara. Uderzenie zmiotło oddziały osłonowe ożywieńców a atakujący podzielili się na dwie grupy, większą idącą na północ i mniejszą idącą na południe.
***
Namiestnik z bezsilną wściekłością przyjmował utratę kontaktu myślowego z kolejnymi Dowódcami. W końcu doszedł do wniosku, że zostało mu tylko jedno - dać rozkaz wycofania się w stronę Zapomnianej Świątyni. Większość Sług zginęła ale będzie na tyle dużo pozostałych, żeby obronić drogę do Świątyni. Jeśli nawet przeciwnik znajdzie przejście to jest ono na tyle wąskie, że do jego obrony wystarczy kilka Sług. Nie tak miało być, Pan miał wkroczyć w pełnej chwale, ale może uda się w inny sposób przygotować Jego przyjście...
***
Beauchamp z Seraną przechadzali się po pobojowisku. Zwycięstwo było wspaniałe, niewielu zabitych, ale mimo wszystko wielu rannych. W pewnym momencie zwrócili uwagę na grupę kapłanek leczącą żołnierzy. Jedna z uzdrowicielek popatrzyła na nich ze zdumieniem. Neville wyłowił to spojrzenie i szeroko się uśmiechnął. Przypomniał sobie zdarzenie sprzed trzech lat...
Był piękny wieczór, Słońce chyliło się ku zachodowi. Nordka i Breton przechadzali się po lesie, trzymając się za ręce. W innych okolicznościach obrazek może byłby idylliczny, ale obydwoje mieli na sobie smocze pancerze a okolica była wyjątkowo dzika i niebezpieczna. W pewnym momencie Breton przystanął, wyciągnął mapę, rozejrzał się, po czym wskazał ręką na ledwo widoczne wejście do jaskini. Obydwoje założyli hełmy i rękawice, po czym weszli do środka.
W dużej pieczarze siedziało kilku bandytów i rozmawiało. Jeden był wyraźnie niezadowolony.
- Siedzimy tu zupełnie bez sensu. Biedna okolica, nie ma kogo łupić... - A niby gdzie byłoby lepiej? W okolicach Pękniny łatwo nadepnąć na odcisk Gildii Złodziei, w okolicach Samotni Cesarscy i Thalmor, w okolicach Wichrowego Tronu Cesarscy i niedobitki Gromowładnych, w okolicach Markartu Renegaci, w okolicach Zimowej Twierdzy same trolle, niedźwiedzie i lodowe demony, w górach Jerall smoki...
Przywołała ich do porządku siedząca z boku jasnowłosa Nordka.
- Zamiast marudzić, wystawilibyście straże. Mamy ważne towary do upilnowania! - A ty się nie wymądrzaj! Gdybyś nie była flamą Szefa to zaraz bym ci pokazał, gdzie twoje miejsce.
Jeden z towarzyszy postanowił go utemperować.
- Ty nie odszczekuj się Heldze! Nie darmo ma przydomek Miotająca Płomienie. Jesteś nowy więc nie widziałeś, jak niedawno uratowała nam tyłki. Mieliśmy cynk, że z jednej z wiosek będą ściagać podatki. Wybraliśmy się większą grupą, a tu niespodzianka - drogę nam zastąpili strażnicy. Nie żadna hałastra z nożami, siekierami i widłami, tylko regularna straż. Było ich niewielu, więc ich zaatakowaliśmy, a tu z krzaków leci na nas deszcz strzał - zasadzka! Wtedy do akcji wkroczyła Helga. Tak wykurzyła tych łuczników swoimi kulami ognia, że dali nam spokój. Pieniędzy nie zdobyliśmy, ale za cenę kilku mikstur many mieliśmy tylko kilku lekko rannych, oni pozostawili na placu boju dwóch kamratów. - Co racja to racja. Później odbiliśmy to sobie na właścicielach jednego tartaku. Wpadliśmy, zabraliśmy wszystkie cenne rzeczy i zabawiliśmy się z ich córką. A zawsze zadzierała nosa, zawsze mówiła "oddam swoją rękę temu, kto doceni moją urodę". No, to doceniliśmy tę urodę. Każdy z nas po dwa razy!
Bandyta głośno zarechotał, pozostali mu zawtórowali. Helga z niesmakiem odwróciła głowę i ten gest ocalił jej życie.
Rechot zamilkł i został zastąpiony przez okrzyk bólu. Z krocza rabusia wystawała widmowa strzała. Po chwili przestępca padł przeszyty drugą. Wszyscy zerwali się z miejsc, zaś wnętrze jaskini wypełniła mieszanka ognia, lodu i błyskawic. Ku zaskoczeniu towarzyszy zabity bandyta zaczął się podnosić, wybełkotał "trzeba zabić!" i zaatakował swoich niedawnych kolegów. Wkrótce zginął pod ich ciosami a jego ciało zmieniło się w pył.
Z dalszych części jaskini wypadali kolejni banici. W końcu wypadł sam herszt z okrzykiem "Co się tu, na gnaty Shora, dzieje?". Drogę mu zastąpił przywołany dremora, który go powitał słowami "Zbliża się ktoś, by rzucić mi wyzwanie!". Stwór był twardym przeciwnikiem, ale herszt Gunmar Żelazna Pięść zwyciężył. W końcu wszyscy skupili się na sprawcach całego zamieszania, zwłaszcza na Bretonie z widmowym mieczem. Walczył znakomicie, ale przewaga bandytów była zbyt duża. Krzyknął do swej towarzyszki "Osłona, będzie gorąco!", po czym skoncentrował się i zalał całą pieczarę burzą ognia. I jeszcze raz, i jeszcze raz...
Na placu boju zostali tylko Breton i Nordka, ale z bocznej niszy dopadły ich rzucane przez Helgę ogniste kule. Zaatakowani natychmiast odpowiedzieli i szybko uzyskali przewagę. W pewnej chwili Breton powiedział "Dość!" i rzucił parę zaklęć w stronę ledwie żywej czarodziejki. Ogarnął ją spokój a później poczuła, jak wracają jej siły życiowe.
Intruzi zaczęli przeszukiwać jaskinię. Nordka wykrzyknęła "Jest!" i podała coś Bretonowi. Ten obejrzał znalezisko i powiedział
- Tak, właśnie o to chodziło - schematy wybuchających bełtów. Sorine będzie bardzo zadowolona.
Tu zwrócił się w stronę Helgi:
- Następnym razem radzę wziąć pod uwagę, że pojedynek na magię z arcymagiem Akademii i nawet wyleczoną z wampiryzmu księżniczką wampirów Volkihar to na ogół kiepski pomysł. Weźmiemy niektóre cenniejsze rzeczy a resztę zostawimy tobie. Radzę zebrać wszystko, co ma jakąkolwiek wartość, sprzedać, spłacić grzywny i zacząć nowe życie, gdyż następnym razem nie bylibyśmy tak wyrozumiali. Na przykład możesz przekwalifikować się na uzdrawiaczkę - sądzę, że w każdej świątyni przyjęliby cię z otwartymi rękoma.
Neville otrząsnął się ze wspomnień. Krzyknął "Cieszę się, że tym razem jesteś po właściwej stronie!" i poszedł dalej.
Neville, Lothar, Rikke i Tulius stali przy wyrwie prowadzącej do wąwozu. Komendantka Legionu w Skyrim pokręciła głową i stwierdziła
- Będzie ciężko. Bardzo wąskie wejście, kilku wojowników może zatrzymać całą armię. - Mogę spróbować. Przekradnę się, odpędzę Szare Serca... - I co? Załatwisz jednych, przyjdą następni, w końcu położą cię trupem. Przy tak wąskim przejściu trudno zapewnić wsparcie. A przecież wiesz, że oni naprawdę dobrze walczą. - Możemy tam wejść z Lotharem. Ja się ustawię w jedną stronę, on w drugą i będziemy się nawzajem ubezpieczać. Jak parę lat temu, gdy walczyliśmy ze Srebrną Ręką... - W końcu się zmęczycie i was pokonają - bez sensu. Musi być jakieś inne wyjście.
Do dyskusji włączył się generał.
- Wiem, co trzeba zrobić. Mam tego niewiele ale cóż... sytuacja tego wymaga. - O czym mówisz? - zainteresował się Breton. - Mam pewną ilość dziwnego materiału, wynalezionego przez Dwemerów. Trzeba go podłączyć do krasnoludzkiego aparatu, ruszyć przełącznik, wytwarza się mała błyskawica i materiał może kruszyć nawet najtwardsze skały. - Masz to? Znakomicie! Mógłbym prosić o próbkę do badań? - To ty znasz ten materiał? - Nie znam, ale natknąłem się na wzmianki o nim podczas wizyt w Apokryfie. Nie działa na niego mróz, ogień tylko o tyle, że się pali, za to po zadziałaniu odpowiednio mocnym porażeniem można nim niszczyć skały, mury twierdz i tak dalej. Dwemerowie używali tego w górnictwie i przy oblężeniach. Próbowaliśmy go w Akademii wytworzyć, ale nie mieliśmy punktu zaczepienia. - No no, czym to jeszcze zajmujecie się w tej Akademii? - Nie tyle ja, ile Ingun Czarna Róża. Po uderzeniu w Gildię Złodziei i wygnaniu Maven udzieliłem jej gościny w Zimowej Twierdzy. Zaczęła od alchemii, ale ona i jej grupa badają również różne materiały i zjawiska. - Jakie zjawiska? - Na przykład zasadę działania dwemerskich automatów i sztuczne wytwarzanie magii. Najgorzej jest z lodem - manipulując pojemnikami i cieczami oraz gazami można coś chłodzić, ale efekty są słabe. Ogień wytwarza każdy, kto kiedykolwiek rozpalał ognisko - tu też wiele nie zwojowaliśmy. Najwięcej wiemy o porażeniach - jak je wytwarzać, magazynować i przenosić na niewielkie odległości... - To ostatnie brzmi ciekawie, może nie trzeba będzie taszczyć tego ciężkiego dwemerskiego sprzętu do wytwarzania piorunów. - Jak myślisz, jaki może być efekt użycia tych materiałów? - Możemy rozwalić całą tę cholerną skałę! - Znakomicie! Dalej jest dość szeroki wąwóz, więc będzie można skorzystać z przewagi liczebnej. Kiedy dokładnie przewidujesz szturm? - Za cztery dni. - Świetnie! Akurat tyle czasu mi potrzeba, żeby przygotować coś ekstra...
***
Cztery dni później oddziały Legionu w bezpiecznej odległości czekały na rozkaz do ataku. Wprawdzie Neville i Lothar chcieli, żeby szturm poprowadziły Ostrza i Towarzysze, ale Tulius ostudził ich zapał.
- Wasze oddziały to siły specjalne, przeznaczone do użycia w krytycznych momentach i na wyznaczonych odcinkach. To natarcie mogą przeprowadzić zwykli żołnierze.
Ekipa inżynierska podłożyła ładunki, rozwinęła kable, ktoś przekręcił dźwignię...
BUM!
Odłamki skał poszybowały we wszystkie strony i wąwóz stanął otworem. Legion ruszył do ataku. Z początku natarcie trafiło w próżnię, później na desperackie kontrataki Szarych Serc, ale ta ocalała garstka nie była w stanie powstrzymać stalowej ściany legionistów...
***
Namiestnik stał pośrodku Zapomnianej Świątyni. Właśnie utracił kontakt z ostatnimi Sługami. Zostało mu już tylko jedno do zrobienia. Ujął kostur w ręce, wbił go w posadzkę i wykrzyknął
- Panie, przybywaj!
***
Czołówka nacierającej armii ujrzała przed sobą starożytną świątynię, a przed nią formujący się szyk srebrzystych postaci. Wszystkie miały jednakowe, nie wyrażające żadnych uczuć rysy. Szereg za szeregiem: szereg tarczowników z mieczami, szereg włóczników, tarczownicy, włócznicy... Co kilka szeregów ustawione grupy łuczników. Postacie miarowo posuwały się do przodu i wkrótce starły się z żołnierzami Legionu.
- Jedni pokonani, zjawili się następni - mruknął Tulius markotnie. - Są zbyt silni, Legion ustępuje.
Neville i Lothar popatrzyli sobie w oczy i kiwnęli głowami. Ten drugi powiedział
- Teraz nasza kolej. Za Skyrim!
Ostrza i Towarzysze powstrzymali napór przeciwnika, a nawet zaczęli odzyskiwać teren. Do walki włączyła się główna grupa magów z Akademii pod dowództwem Faraldy oraz świeżo przybyłe niewielkie siły z Solstheim: oddział straży pod dowództwem kapitana Veletha i garstka Skaalów z wioski. Rikke obserwowała bój i stwierdziła ponuro
- Zabijają wrogów, ale na ich miejsce przychodzą następni. Skąd oni się biorą? Obawiam się, że nasi nie wytrzymają zbyt długo.
Tymczasem Srebrzyści zwolnili trochę miejsca przed Świątynią. W tym miejscu zaczął pojawiać się srebrny krąg, a wewnątrz niego zarys miecza o dziwnym ale dość prostym kształcie... Wtem z góry dał się słyszeć narastający, nieregularny szum. Esbern uniósł głowę.
- Na bogów, tylko tego jeszcze brakowało. Smoki!
Ku walczącym nadlatywała cała chmara smoków. Ostrza były wstrząśnięte, legioniści przerażeni, tylko Beauchamp okazał oznaki radości.
- DREM YOL LOK, DOVAHKIIN! - Drem yol lok, Paarthurnax! - krzyknął Neville.
Smoki ustawiły się w szyku bojowym, po czym zaatakowały Srebrzystych. Ogień, lód, w końcu zaczęły atakować pojedynczych wrogów i porywać.
- Teraz ich pokonamy! Ostrza, do boju!
Lothar w podobny sposób poderwał Towarzyszy i dwie elitarne grupy wojowników szybko uporały się z przeciwnikiem, Srebrny krąg nabierał mocy, wewnątrz niego zaczynała się formować lekka mgiełka...
- Do świątyni! - krzyknął Beauchamp i wpadł do środka. Tam ujrzał zakapturzoną postać trzymającą kostur, połączony świetlistym pasmem z portalem, z którego wyłaniali się kolejni Srebrzyści. Niewiele się namyślając Neville uformował kulę ognia i cisnął w stronę przeciwnika.
Kula trafiła tajemniczą postać w rękę. Tamten syknał z bólu i wypuścił kostur. Portal zniknął, a wraz z nim Srebrzyści. Opadający kaptur odsłonił oblicze niemłodego Dunmera. Ten rzucił się w stronę leżącego kostura, odkręcił gałkę i nabił dłoń na ukryty kolec.
- Panie, zawiodłem! - wychrypiał.
Ciało Dunmera wykonało kilka konwulsyjnych ruchów, zesztywniało, po czym zamieniło się w kupkę pyłu. Kostur poczerniał, uległ zwęgleniu, zamienił się w popiół i rozsypał po posadzce. Neville błyskawicznie dopadł do tamtego miejsca, kopnął pył, wydał z siebie wściekły ryk, po czym bluznął wiązanką najbardziej ordynarnych przekleństw, której nie powstydziłby się żaden marynarz pracujący w dokach Wichrowego Tronu czy Samotni. Kopał ściany i od czasu do czasu z wściekłością puszczał kule ognia w odległe kąty sali.
Podbiegli do niego towarzysze. Serana krzyknęła "Neville, uspokój się!" i potrząsała nim, aż ten w końcu ochłonął. Breton ponuro, bez słowa wpatrywał się w ołtarz na środku sali.
- Co cię aż tak rozwścieczyło? Nigdy cię takim nie widziałem - zapytał Tulius. - Wróg pokonany ale nadal nie wiemy, skąd się wziął. Nie da się tego elfa ożywić i przesłuchać, z kostura została garść popiołu. Wiemy, jak się bronić ale nie wiemy, przed kim... - Jest jeszcze świątynia... - O tak, świątynia jest ciekawa - Tolfdir i Neloth zapewne chętnie ją zbadają, ale czy w rozsądnym czasie dojdą do jakichś sensownych wniosków? Chodźmy na zewnątrz, dziś tu więcej nie zdziałamy.
***
Neville i Rikke podeszli do Paarthurnaxa. Głos zabrała komendantka Legionu.
- Legat Beauchamp niegdyś zawarł z wami ugodę i pozwolił na osiedlanie się w górach Jerall. Niniejszym oświadczam, że od dziś Legion Cesarski będzie honorował tę ugodę i wyjmuje spod prawa wszystkich, którzy polowaliby na smoki w części tych gór należącej do Skyrim. Postaram się przekonać jarlów do tego, aby również to ogłosili. Od dziś każdy, kto atakuje smoka w górach Jerall, jest winien przestępstwa. Szczegóły egzekwowania tego prawa zostaną uzgodnione w późniejszym terminie.
Rozpoczęła się defilada zwycięskich oddziałów. Ostrza, Towarzysze, Legion, oddziały posiłkowe. Byli Gromowładni zostali ułaskawieni i dano im do wyboru powrót do domów, wstąpienie do Legionu lub służbę pod rozkazami Smoczego Dziecięcia, jako nowa jednostka. Prawie wszyscy wybrali to ostatnie. Kiedy przechodzili wzdłuż wyprężonych szeregów Legionu, nagle rozległy się okrzyki:
- Ralof! Ty żyjesz? - Hadvar, mlekożłopie! A jednak się spotkaliśmy. - Cieszę się, że w końcu walczyliśmy po tej samej stronie. - Ja też. Bywaj!
***
Po defiladzie Tulius podszedł do Neville'a.
- Za jakieś dwa tygodnie wpadnij do mnie do Samotni. Omówimy szczegóły współpracy w badaniach nad dwemerskimi materiałami, mam też inną ważną sprawę, a może też spotkasz się z pewnym starym znajomym...
Zakończenie:
Spoiler:
Zakończenie.
Kilkunastoosobowy oddział Thalmorczyków szedł drogą ze Smoczymostu do Samotni. W pewnym momencie na ich drodze stanęła samotna postać w pełnej zbroi ze smoczych kości, bez widocznej broni. Postać odezwała się zaczepnym tonem
- Proszę, proszę. Czego panowie tu szukają?
Dowodzący oddziałem thalmorski mag podszedł do niego i powiedział
- Chcemy przejść. Nie szukamy zaczepki. - Znowu się spotykamy? Zaraz, zaraz... już wiem, Balgamo? - W rzeczy samej. - No, to może podyskutujemy o sprawach teologicznych, na przykład o wierze w Talosa? - Nie sprowokujesz mnie w ten sposób. - Ech, psujesz mi całą zabawę! No to podaj mi choć jeden powód, dla którego miałbym was nie zaatakować. Rozejm już się skończył. - A choćby taki, że ci żołnierze wracają do ojczyzny, jak zresztą większość naszego garnizonu. Wycofujemy większość sił ze Skyrim i znacznie ograniczamy naszą aktywność. - Niech ci będzie, przekonałeś mnie. Muszę przyznać, że masz o wiele więcej oleju w głowie niż wielu twoich ziomków. - Miło słyszeć. Tak przy okazji, ja i moi przełożeni chcielibyśmy wiedzieć coś więcej na temat ostatnich wydarzeń. - No, to mamy coś wspólnego ze sobą, bo ja też - zaśmiał się Breton. Ale opiszę to, co wiem. Macie swoich ludzi w Akademii - przekażcie im, żeby uważnie czytali książki, które będziemy wydawać. - Fakt, mamy tam swoje "wtyczki". Zidentyfikowaliście wszystkich trzech? - Pięcioro. - No, to o jednym nie wiem. - Może to "fałszywa flaga" i tylko udaje, że pracuje dla was? - Może. Ale raczej sądzę, że ktoś od nas chce mieć niezależne źródło informacji. - No to cóż, żegnam. Podejrzewam, że jeszcze się kiedyś spotkamy. - Też tak myślę.
Altmerowie poszli dalej. Neville zamierzał pójść w swoją stronę, kiedy podszedł do niego Khajit w stroju pielgrzyma. Beauchamp go rozpoznał.
- M'aiq chce ci coś przekazać! - Słucham. - Szalony Pan cię szuka. Idź do Dervenina w Samotni. - Sheogorath? Czego on ode mnie chce? - M'aiq nie ma ci nic więcej do powiedzenia. Idź już.
***
Neville wkroczył do koszar Legionu w zamku Dour i skręcił w stronę komnaty Tuliusa. W środku oprócz generała był ktoś jeszcze.
- Kogo moje oczy widzą! Jednak pobyt w tej krainie wyszedł ci na zdrowie! - Co tu robi szef cesarskiego wywiadu w Cyrodiil? - Już nie jestem szefem. Spotkało mnie to, co generała Tuliusa - uznali, że jestem zbyt stary i że już się nie nadaję do pełnienia tamtej funkcji. Nie pomyśleli o nowym przydziale więc przyjechałem do kogoś, dla kogo najwyraźniej nie jestem zbyt stary. - Cały Tulius - wiecznie knuje. Ciekawe, co planuje tym razem? - Właśnie głównie o tym chciałem porozmawiać. Chodźmy do bocznej komnaty - włączył się generał.
Weszli we dwójkę do środka. Strateg zamknął drzwi.
- Sprawdź, czy ktoś się nie ukrywa.
Neville użył Krzyku.
- Czysto. - A masz możliwość utrudnienia podsłuchania rozmowy z zewnątrz? - Jest pewne zaklęcie... - powiedział Neville, skoncentrował się i wypuścił niedużą świecącą kulę. Kula unosiła się w powietrzu i wydawała słabo słyszalny, lekko denerwujący dźwięk. - Na ile skuteczne? - Powinno wystarczyć na przynajmniej pięć minut. - Dobrze. Zasadnicze pytanie: czy rozważałeś włożenie na swoją głowę korony?
Neville westchnął ciężko.
- Tyle razy mówiłem, że nie zamierzam żenić się z Elisif! - Och, nie mówiłem o tej koronie... - Nie o... zaraz... mówisz poważnie? - Jak najbardziej. - A co z przysięgą? - Większość legionistów nawet nie wie, kto teraz rządzi, nie mówiąc już o przysiędze. Jest taki bałagan, że władza niemal leży na ulicy. Zwalczające się grupy interesów bardzo skutecznie blokują się nawzajem, więc przy odpowiednio zdecydowanym działaniu nie powinno być problemów. Więc jak? - Hmmm... jakieś warunki? - Musisz mieć żonę. Arystokratkę, ze starego rodu. - Och, tu już dawno wybrałem. Mam na oku arystokratkę z bardzo starego rodu, starszego niż Cesarstwo. Jest też pewien problem - jak zaciągnąć ją do świątyni - ale może w końcu uda mi się ją przekonać.
Tulius wybuchnął śmiechem.
- Dobre! Już widzę miny tych wszystkich starych pierdoł. Niech będzie. - A dlaczego akurat ja? - Cesarstwo potrzebuje bohatera a ty już nieraz udowodniłeś, że nim jesteś. Poza tym swymi ostatnimi działaniami pokazałeś, że w razie potrzeby umiesz szybko podejmować optymalne decyzje. Godzić zwaśnione strony, paktować z nieprzyjaciółmi, dogadywać się z pozornie śmiertelnymi wrogami. Może nie jesteś zbyt dobrym strategiem, ale umiesz patrzeć dalekosiężnie i dobierać odpowiednich współpracowników - a w razie potrzeby stanąć do boju i na czele wojska poprowadzić decydujący atak. To są cechy dobrego przywódcy. - Dobra, zgadzam się. Będę musiał znaleźć zastępcę w Akademii. Rozumiem, że masz już jakiś konkretny plan? - Mam.
***
Balgamo rozmawiał ze starszym od siebie Thalmorczykiem. Tamten założył ręce i przypatrywał mu się ze zmarszczonymi brwiami. Skrybi zapisywali każde wypowiedziane słowo.
- Nie podoba mi się twoja decyzja o wycofaniu naszych wojsk ze Skyrim. - Ryzykowalibyśmy niepotrzebne straty. - A kto będzie egzekwował wykonywanie postanowień Konkordatu? - Nikt. - Wytłumacz. - Przeforsowanie Konkordatu było dobrym pomysłem, gdyż osłabiło spójność Cesarstwa. Problem w tym, że jego egzekwowanie kosztuje nas coraz więcej. Utraciliśmy kontrolę nad Skyrim, ledwo kontrolujemy Hammerfell, w Cyrodiil ciągle tli się opór, w Wysokiej Skale spokój jest tylko pozorny. Khajici i Argonianie są wdzięczni za osłabienie Cesarstwa ale nie chcą, żeby zamiast niego narzucał im swą wolę ktokolwiek inny. Bosmerowie siedzą w lasach i szykują swoje łuki na każdego, kto chciałby ograniczyć ich wolność. Największe wpływy mamy w Morrowind, ale tam też patrzą na nas podejrzliwie. - Co proponujesz? - Wycofać wojska z rejonów, gdzie ich utrzymywanie jest dla nas zbyt kosztowne, zintensyfikować działania wywiadowcze, wysyłać potencjalnych agentów wpływu. Jeśli chodzi o łamanie postanowień Konkordatu, to głośno potępiać i protestować. Grozić tylko od czasu do czasu, głównie wtedy, kiedy będziemy mogli te groźby poprzeć czymś konkretnym. - Jak oceniasz sytuację w Skyrim? - Nie jest dobrze, a tamte wydarzenia mogą mieć wpływ na resztę Cesarstwa. Beauchamp przejął kontrolę nad dawnymi Gromowładnymi i pławi się w chwale bohatera. Oficjalnie Legionem dowodzi Rikke a Tulius jest bez przydziału, ale zachował swoje wpływy i to on pociąga za sznurki. Intensywnie pracuje nad jakimś planem. Z całego Cesarstwa ściąga ludzi którzy, podobnie jak on, popadli w niełaskę i zostali odunięci od swoich funkcji. - A co konkretnie planuje? - Tego nie wiemy, gdyż nie mamy odpowiednio uplasowanych agentów. Ale próbowałem odtworzyć jego tok myślenia i mam pewne przypuszczenia. - Mów dalej. - Marzy o przywróceniu wielkości Cesarstwa. Wie, że w obecnych warunkach nie jest to możliwe, gdyż rozmaite koterie w Cesarskim Mieście paraliżują nawzajem swoje działania. Sytuacja jest niestabilna i sprzyja przewrotowi wojskowemu. W tym celu gromadzi przydatnych ludzi, którzy nie mają powodu aby być lojalni względem obecnych władz. No i "przypadkiem" ma pod ręką bohatera, który wprawdzie nie jest jego marionetką ale na którego ma duży wpływ a który niedawno udowodnił, że ma zadatki na wybitnego przywódcę. - To może ich usunąć? - Odradzam. Beauchampa już nieraz próbowano - poza tym myślę, że udało mi się wydedukować jego kodeks postępowania; w odpowiedniej chwili można to wykorzystać. Poza tym jest naszym wrogiem ale w razie potrzeby mógłby nawet z nami współpracować. Tuliusa może byłoby łatwiej zlikwidować, ale musiałyby być spełnione dwa warunki jednocześnie: zamach musiałby się udać a wykonawca nie dać się złapać i skutecznie ukryć powiązania z nami. W przeciwnym razie ryzykowalibyśmy znaczną utratę reputacji oraz duże zaniepokojenie naszych sojuszników - w końcu nie mamy oficjalnych powodów, żeby tak zrobić. Szanse na sukces oceniam jako minimalne - a nawet jeśli się uda, mają innych, zdolnych, ambitnych i przede wszystkim młodszych dowódców. Przypuszczam, że Tulius zadbał o to, żeby miał go kto zastąpić. - To może ostrzec władze? - To nic nie da. To właśnie nasi agenci spowodowali, że znalazł się w niełasce. Teraz władze traktują go jak bezzębnego lwa. - Co w tej sytuacji proponujesz? - Obserwować rozwój wydarzeń, w razie potrzeby wygrywać jednych przeciwko drugim, mądrze używać agentów wpływu. Całego Tamriel i tak nie możemy kontrolować, choćby z przyczyn demograficznych. Górujemy nad innymi kulturą, umiejętnościami dyplomatycznymi, organizacją, skutecznością, ale to za mało. Pokonamy jedną armię, to zbierze się następna. O wiele łatwiej zdobyć jakiś teren niż go później kontrolować. - W porządku. Myślę, że wiesz, że pozostaniesz tu na dłużej. - Tak, wiem. Zakaz opuszczania pałacu, kontrola korespondencji i tak dalej. - W rzeczy samej. O twoim dalszym losie zdecyduje Wysoka Rada. Straż! Odprowadzić gościa do jego komnaty.
Balgamo wyszedł ze strażnikami. Do podstarzałego elfa podszedł komendant straży. - Jakieś szczególne dyspozycje? - Ma być dobrze traktowany. Być może Rada zdecyduje, że nie będzie nam więcej potrzebny, być może dadzą mu jakieś mało znaczące zajęcie, żeby nie przeszkadzał ale może się też okazać, że niedługo to my będziemy słuchali jego rozkazów. Prawdę mówiąc, wolałbym tę ostatnią ewentualność. Może nie ze wszystkim się zgadzam, ale przynajmniej ma spójną wizję sytuacji i stara się znaleźć optymalną drogę postępowania, nie jest zaślepiony ideologią.
***
Neville stał przed Sheogorathem. Ten przyglądał mu się uważnie i mruknął
- A więc to jest to słynne Smocze Dziecię. W sumie kogoś mi przypominasz. - Kogo? - Później. Pewnie chcesz wiedzieć, po co cię wezwałem? - Owszem. - Chciałem, żebyś mi opowiedział o ostatnich wydarzeniach. - Chodzi o moją rozmowę z generałem Tuliusem? - Nie udawaj głupka, chodzi o to zamieszanie w Skyrim. - Myślałem, że to ty masz z tym coś wspólnego! - Być może mam. Ale teraz ty mów. Słucham.
Neville zdał dość dokładną relację. Sheogorath czasem zadawał dodatkowe pytania. W końcu powiedział
- To potwierdza moje przypuszczenia. Myślę, że mogę rzucić nieco światła na te wydarzenia. Chcesz wersję krótką czy długą? - Długą. - W porządku. Co wiesz na temat Kryzysu Otchłani? - Stara historia. Mehrunes Dagon, Mistyczny Brzask, śmierć cesarza - i wtedy pojawia się Czempion Cyrodiil, który wraz z Martinem Septimem zażegnuje Kryzys. - Co wiesz na temat Czempiona? - Pojawił się znikąd, podobno był w więzieniu. Oprócz walki z Daedrami został mistrzem Areny, pokonał Mannimarco i dokonał wielu innych chwalebnych czynów. A później zniknął - podobnie, jak się pojawił. - No, to teraz dowiesz się czegoś nowego. Fanfary! Tadam! Tadam! To JA byłem tym czempionem. - Ty? Sheogorath został Czempionem Cyrodiil? - Na odwrót - to Czempion został Sheogorathem. - Nie rozumiem.
Tu Sheogorath opowiedział o przejściu przez tajemniczy portal, zostaniu czempionem Sheogoratha, Szarym Marszu...
- ... i na końcu pokonałem Jyggalaga, dzięki czemu to ja zostałem nowym Sheogorathem a on pozostał sobą. Masz przy sobie próbkę szarego serca? - Mam. - Tak, to jest to. My to nazywaliśmy Sercami Ładu, zaś ci Srebrzyści to byli Rycerze Ładu. A teraz narysuj mi ten miecz, którego zarys pokazał się przed Świątynią.
Neville naszkicował kształt na piasku.
- Miecz Jyggalaga. Mam go u siebie w pałacu w Nowym Sheogh, a w każdym razie miałem, bo artefakty daedryczne jakoś lubią wracać do swoich panów. Na przykład miałem kiedyś Gwiazdę Azury... - Teraz ja ją mam. Nieco odmienioną.
Beauchamp pokazał klejnot.
- Faktycznie, jakby zmieniła kolor. Co się stało? - Poprzedni użytkownik ją uszkodził i podczas procesu naprawy stała się Czarną Gwiazdą, zdolną do chwytania czarnych dusz. - Ciekawe. Ale wróćmy do poprzedniego tematu. Domyślam się, co się stało. Jyggalag urządził swoją domenę Otchłani i teraz próbuje rozszerzyć swoje wpływy na Nirn. Tamten Dunmer jakoś trafił do jego starej świątyni i ten przejął nad nim kontrolę. Tym razem nie wyszło, podobnie jak Mehrunesowi... kiedy to? - Ponad dwieście lat temu. - To już tak długo? A ja się nie zestarzałem! Chyba rzeczywiście nabieram cech księcia daedrycznego. W każdym razie już wiesz, z czym mieliście do czynienia. Jaki stąd wniosek? W waszym świecie pojawił się nowy czynnik, który może wprowadzić spore zamieszanie. A skoro już tu jesteś, może byś mi w czymś pomógł? Możesz otrzymać za to ładny kostur. Wiesz, prowadzę badania nad szaleństwem... - Dobrze. Ale najpierw powiedz, kogo ci przypominam. - Mnie samego. Tak ze dwieście lat temu.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zalogowanych użytkowników i 4 gości
Nie możesz rozpoczynać nowych wątków Nie możesz odpowiadać w wątkach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników